wtorek, 29 marca 2016

(2)Przyjaciel lub wróg

Okolice wyżyny Hirenval

Było to jedno z niewielu miejsc, do którego nie dotarła wojna i król Elric ze swoim wojskiem. Miejsce to znane z pięknych górskich krajobrazów rozchodzących się wokół nie potrafiło zawieść człowieka, który tędy przechodził. Na dole piękne zielone lasy, majestatyczna leśna zwierzyna a na górze ośnieżone czyste jak len górskie szczyty. Górskie drogi wykute w skałach stały się najszybszą drogą do szczytu, na jednej z nich widać było dwóch wędrowców podróżujących konno. Byli to magowie Soren i jego starszy kolega Irid będący dla niego jak mentor. Zmierzali na coroczne zebranie rady czarodziejów, które odbywało się w pierwszy dzień lata. Argel król państwa Eidenn użyczał magom, co roku swego zamku by ci mogli się naradzać w ważnych kwestiach.
-Ostatni raz daje ci nas prowadzić! - Wykrzyczał Irid.
-Gdybyś tak nie narzekał byli byśmy już na górze-odpowiedział Soren.
-Nie widzisz, że na droga się sypie? Prędzej nas zabijesz niż tam dotrzemy.
-Nic się nie sypie, jadę tędy, co roku. Może trochę się rozwaliła od ostatniego zebrania rady, ale to solidna droga wybudow...O Kurwa!
Pod kopytami wierzchowca Sorena zerwał się kawałek drogi i runął w dół. Spłoszony wierzchowiec niemal nie zrzucił obydwu magów w przepaść. Na twarzy Sorena widać było zażenowanie i wstyd w przeciwieństwie do Irida, który pogardliwie rzucił na niego wzrok.
-Chcesz coś jeszcze dodać?- Ironicznie spytał Irid.
-Zawsze wytrzymywała...
-Dobra zawracamy, przez twoje skróty mamy pół dnia drogi straty.
Oboje zawrócili i zmierzali drogą, którą weszli na wykutą w skale ścieżkę. Po lewej stronie widać było wielką przepaść a po drugiej była ściana skalna, o którą wręcz musieli się ocierać by nie spaść. Gdy okrążyli już górę zaczęło robić się ciemno.
-Dzisiaj już tam nie dotrzemy, rozbijemy tu obóz i przeczekamy tu noc- odparł Irid.
-Przecież możemy iść...
-Przeczekamy-wtrącił szybko Irid
-Dobrze, rozejrzę się za drewnem na opał.
Dwie godziny później
Ognisko płonęło pięknym i czystym ogniem a dwóch magów siedziało i ogrzewało się przy nim.
-Myślisz, że Eiva będzie na zebraniu? Chyba dalej jest w radzie-Wtrącił niespodziewanie Soren
-Musimy do tego wracać?- Odparł niechętnie Irid
-Wiem, że za nią nie przepadasz, ale ostatnio mi pomogła a wręcz uratowała mi życie.
-Ona? A to dobre, za darmo nie podniosła by dupy z zamku króla Olgierda. Jedyne, o czym myśli to pieniądze i czubek własnego nosa.
-Pomogła mi wydostać się z lochów zamku Aragos, lecz może to, dlatego że kiedyś to ja jej pomogłem.
-I tak pewnie każe ci zapłacić za swoją pomoc.
-Ty, Irid. A czemu ty właściwie jej tak nie lubisz? Wiem tylko, że dawno temu mieliście romans, krótki i przelotny, ale romans. Nigdy mi nie mówiłeś, co było dalej.
-Nie ma, o czym gadać-Odrzekł podenerwowany.
-No powiedz, no -Z uśmiechem dodał Soren.
-Gdyby kobita chciała ci odciąć łeb, gdy spałeś tylko za to, że głośno chrapiesz nie był byś chyba szczęśliwy-Z lekkim naburmuszeniem odrzekł Irid
-Zawsze wiedziałem, że jest charakterna, ale żeby zabijać swojego najlepszego kochanka- Soren uśmiechnął się i dopił resztki Elfickiej czystej.-Poza tym należała do Zakonu Czarnej Róży, byle, jaki mag by się tam nie dostał.
-Fakt jest dobra, lecz jej egoizm zawsze wygrywa. Skończmy już ten temat…ehh piękne dziś niebo, nieprawdaż?- Dodał zamyślony Irid.
-Tak, takie samo jak na naszej pierwszej wspólnej misji-Z uśmiechem odpowiedział Soren.
-Wspólnej misji? Haha! Uczepiłeś się mnie wtedy jak rzep brudnej sierści.
-Ej! Dobrze wiesz, że to nie tak, chciałem abyś nauczył mnie czegoś więcej niż regułki wypisane w księgach mojego ojca.
-Tak tylko się droczę, wiesz, że lubię to robić. Poza tym gdyby nie ty, nie było by mnie tutaj.
-Fakt, uciekanie przed upiorami nie idzie ci zbyt dobrze.
-Były przerośnięte i nadzwyczaj nieustępliwe.
-Masz racje, rzadko się takie spotyka. Robi się już późno, a ja jestem zmęczony...
-Idź spać Soren, ja stanę na warcie a potem się zmienimy-przerwał mu Irid.
Poranek dnia następnego
-Ruszajmy, może się nie spóźnimy-Odrzekł Irid
W powietrzu unosił się zapach świeżości, który towarzyszył każdemu porankowi. Rosa osadzona miękko na trawie dodawała piękna całej sytuacji. Mgła, która wisiała nad horyzontem a chłód powietrza dawało się odczuwać od razu. Oboje wsiedli na konie i ruszyli w drogę. Tempo, jakie narzucił Irid było ogromne, koń Sorena ledwo nadążał za cwałem konia, który był przed nim. Jechali oni przez las, który pełen był zieleni i kwitnącej roślinności. Gdy wyjechali z lasu ich oczom ukazał się wielka pełna przepychu i zapierająca dech w piersiach budowla. Mury, które rozchodziły się wokół miasta były ogromne. Miasto, które kryło się za wielkimi murami było stolicą państwa Eidenn. Gdy dojechali do bramy zamku strażnicy grzecznie się ukłonili i wskazali im drogę do głównego budynku. Magowie zmierzali powoli ku głównemu zamkowi, przy wejściu zostawili konie i przywiązali je do drewnianego pala. Gdy otworzyli drzwi ujrzeli bogato zdobioną sale wypełnioną po brzegi czarodziejami z zakątków całego świata. Wszyscy najpotężniejsi magowie zebrani w jednym miejscu, coś pięknego.
-O! Jest i ona - Wyrwał nagle Soren
-Nie, błagam cię nie rób tego -zmartwił się Irid
-Witaj Eivo!- Krzyknął z uśmiechem Soren a czarodziejka odwróciła się ku niemu i zmierzała w jego stronę. Miała proste czarne włosy sięgające do połowy pleców, oczy miała zielone niczym świeża trawa. Jej twarz była gładka, bez najmniejszej zmarszczki i oznak starości. Jej sposób chodzenia był specyficzny, nie zwracała uwagi na innych, zawsze szła wyprostowana i z piersiami dumnie wyciągniętymi do przodu. Ubrana była w czarną suknię z wycięciami po bokach Która sięgała do kostek. Na głowie zaś miała wianek z czarnych róż, był to efekt jej sentymentalności i tęsknoty za bratem od którego niegdyś go dostała. Zaś jej  długie czarne kozaki dopełniały cały jej styl. Robiła duże wrażenie, wszyscy wokół nie mogli oderwać od niej wzroku.
-No i cały piękny dzień w pizdu...- Dodał pod nosem Irid. Czarodziejka podeszła do dwójki magów i lekko się zaśmiała.
-Witajcie kochani, już myślałam, że nie przyjedziecie.
-Mi też miło cię widzieć-odparł Soren
-A ty Irid wyprzystojniałeś, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy - Ironicznie uśmiechnęła się Eiva.
-A ty dalej brzydka jak dupa trolla-pod nosem odpowiedział Irid.
-No cóż nigdy nie byłeś typem romantyka- z ust Eivy zniknął uśmiech i pojawił się wyraz twarzy ponury jak najciemniejsza noc.
-Trzymaj mnie, bo ją zabije! -W tym momencie na sali zapadła cisza a wszyscy obecni odwrócili się w stronę trójki czarodziejów.
-Irid błagam cię zachowuj się- wyszeptał Soren trzymający Irida by ten nie rzucił się na czarodziejkę. Idź się czegoś napij a ja z nią pogadam -dodał Soren. Mag uspokoił się i udał w stronę najbliższego stołu nie przestając ze wściekłością patrzeć na Eive.
-To, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? -Spytała Eiva
-Chciałem ci podziękować...Za pomoc w lochach.
-Nie ma, o czym mówić zawsze spłacam swoje długi kiedyś ty mi pomogłeś, więc się odwdzięczyłam.
-Mam tu trochę pieniędzy, nie dużo, bo ostatnio ciężko ze zleceniami-Odparł Soren wyciągając skórzany mieszek.
Eiva zaśmiała się dosyć mocno nie wyciągając ręki po zapłatę. Schowaj to, nie wygłupiaj się. Wiem, że o moim pociągu do pieniędzy słyszał już cały kontynent, ale nie jestem aż taką suką, potrafię się odwdzięczyć -Wtrąciła czarodziejka
-Dziękuje, nie jesteś aż taka zła jak wszyscy myślą.
-Mało mnie znasz, jeszcze zdążysz się przekonać, że potrafię byś irytująca -dodała Eiva
-Swoją drogą ładnie dzisiaj wyglądasz...Jak...
-Jak na kogoś, kto ma blisko 200 lat? To chciałeś powiedzieć - Oboje zaśmiali się pod nosem. Ty też całkiem nieźle wyglądasz, tylko śmierdzisz jak bury pies.
-Przez kilka ostatnich dni nie miałem okazji się umyć, ciągle byłem w drodze.
-Rozumiem, nie zajmuje ci, więc czasu idź na górę i się rozgość.
-Dobrze, do zobaczenia, więc później- odparł Soren
-Do zobaczenia...
Soren udał się w stronę przyjaciela, z uśmiechem na ustach. Irid popijał w tym czasie najlepsze wino, które postawione było na stole.
-Chodźmy na górę, muszę się umyć - odrzekł, Soren
-Komplementy, żarciki, widzę, że dobrze się dogadujecie-oburzył się Irid
-A ty, co?  Zazdrosny?
-Ja? Nie żartuj nawet tak.
-Ale musisz przyznać, że trzyma się całkiem nieźle.
-Przecież dobrze wiesz, co zrobiła...
-Tak, tak uwięziła ostatniego dżina na kontynencie.
-I zażyczyła sobie być wiecznie piękna i młoda-Z pogardą dodał Irid.
-To jej sprawa, czego sobie zażyczyła-odpowiedział Soren
-Mogła zakończyć wojnę, zapobiec głodówce, pomóc biednym a ona sobie życzyła być wiecznie kurwa młoda!
-No fakt masz trochę racji, bije z niej egoizm.
-Dobra chodź już do tego pokoju- Odparł Irid dopijając trunek ze zdobionego kielicha.
Godzinę później
Dwójka magów schodziła wielkimi schodami na parter wielkiego zamku. Gdy nagle i niespodziewanie wpadli na Eive Taidenhart.
-O! To wy -Odrzekła, Eiva
-Czy ona da mi kiedyś spokój...-Wyszeptał pod nosem Irid
-Możesz zwracać się do mnie bezpośrednio, i tak cię słyszę- z gracją powiedziała Eiva
-Nie mam ci nic do powiedzenia- dodał oburzony Irid.
Już na schodach było słychać poważną i elegancką muzykę.Gdy zeszli na parter pierwsze, co rzuciło się w oczy to samotny człowiek siedzący w rogu, jako jedyny był w kapturze. Cały ubrany był w brudne jakby stare łachmany, w niczym nie przypominał maga.
-A ten to, kto?- Spytał zdziwiony Soren.
-To nowy mag w radzie, dostał się tu za zasługi wojenne. Uważałabym na niego, to wojenny kundel, psychol. Gdy miał 12 lat zabił własnego ojca za pomocą ognistego zaklęcia, spalił biedaka żywcem.
-Rzeczywiście, nie zbyt normalny. Nastały ciężkie czasy każdy to może być przyjacielem...Lub wrogiem -dodał Soren.
-Dobra, może zatańczymy?- Spytała wesoło Eiva łapiąc Sorena za rękę.
-Czemu nie...
Gdy Soren i Eiva tańczyli ze sobą Irid znalazł sobie młodą i urodziwą partnerkę do tańca. Cała sala przez chwile mogła zapomnieć o codziennych problemach i rozterkach tańcząc w rytm muzyki.Po chwili Soren zauważył, że tajemniczy czarodziej siedzący w rogu nagle zniknął. Cała trójka tańczyła tak jeszcze przez chwilę wpatrując się piękną sale wypełnioną drogą zastawą i obrazami.
-Chodźmy, bo spóźnimy się na oficjalną naradę w sprawie króla Elrica- nagle powiedziała Eiva
Cała trójka udała się w stronę największej sali, w której miała odbyć się oficjalna narada. Gdy weszli do środka prawie wszyscy członkowie byli już na miejscu. Soren, Eiva i Irid zasiedli na miejscach i czekali na przemówienie prowadzącego. Rada czarodziejów nie miała przywódcy, zaburzyłoby to tylko spokój panujący między jej członkami. Każdy z przynależnych był równy, nie było osób, które miały by większy bądź mniejszy autorytet by nie wszczynać konfliktów.
-Chciałbym was serdecznie powitać na dorocznym zebraniu rady magicznej w Hirenval. Pragnę też podziękować królowi Argelowi za użyczenie nam zamku po raz kolejny. Na początek przedstawić wam chce nowego członka rady, Isariona Santrisa- Głośno zaczął przemowę mag stojący przy mównicy.
Gdy ubrany na czarno mężczyzna wszedł na salę, część magów zamarła w bezdechu. Znali go, był to założyciel Zakonu Czarnej Róży, do którego przed laty należał ojciec Sorena. Mężczyzna spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął, lecz nie był to szyderczy uśmiech, lecz miły i przyjemny. Mężczyzna był bardzo młody, co było dziwne gdyż z opowieści Vernesa, które przekazywał swojemu synowi wynikało, że powinien mieć około 50 lat. Tymczasem wyglądał on na zaledwie trzydzieści, znacząco zdziwiło to Sorena. Isarion usiadł przy stoliku znajdującym się na przeciwko mównicy i spoglądał on na prowadzącego.
-Isarion... To...To ten legendarny mag...Założyciel zakonu...Myślałem, że nie żyje- Z przerażeniem wydukał Irid.
-Wszyscy tak myśleli- Dodał zaniepokojony Soren
-Dobrze skoro początek mamy już za sobą, bo nie widzę by nasz kolejny nowy nabytek się zjawił, więc przejdę do poważniejszych tematów, Sytuacja w kraju nie ma się za dobrze,  ciągle słychać o morderstwach i gwałtach. Posta...-Mężczyźnie przerwał wielki huk, który doszedł z sali obok. Wszyscy zaniepokojeni wstali ze swoich miejsc i czekali na rozwój wydarzeń. Nagle do sali wpadła grupa ciężko uzbrojonych mężczyzn wyważając przy tym drzwi. Bez wątpienia było to wojsko króla Elrica. Rozpoczęła się panika wszyscy zaczęli rzucać zaklęcia w stronę żołnierzy w obawie o własne życie. Część magów rozbiegła się po zamku inni zaś próbowali powstrzymać zagrożenie. Kilkoro magów próbujących walczyć wręcz z żołnierzami zostało zabitych niemal od razu. Soren wraz z dwójką towarzyszących mu magów zaczęli uciekać na górę zamku. Wbiegali oni po wielkich schodach, gdy nagle ktoś uderzył w nich zaklęciem, było to potężne zaklęcie, które mógł rzucić tylko silny mag. Soren spadł ze schodów na parter gdzie został trafiony po raz drugi, Irid i Eiva uciekali na górę, zaś Soren zaczął biec w stronę piwnic pod zamkiem trzymając się za ranną klatkę piersiową. Królewskie piwnice znajdowały się nieopodal wielkich schodów, były one wypełnione różnorakimi składnikami i winami z całego świata. Gdy zbiegł na dół i złapał oddech, poczuł smród panujący tutaj, który był nie do wyobrażenia, ściany porastał mech a podłoga była wilgotna, nagle Soren usłyszał głos za swoimi plecami i po raz kolejny poczuł trafiające go  zaklęcie uderzając o podłogę.
-Witaj chłopcze-Odrzekł nieznajomy.
Soren leżąc bez sił na ziemi nie wiedział czyj to głos, od razu pomyślał o magu, którego widział, gdy tańczył z Eivą. Nagle poczuł po raz kolejny uderzenie na swoich plecach. W efekcie bólu zdołał wykrzesać z siebie krzyk nienawiści:
-Taki z ciebie wojskowy a rzucasz zaklęcia nie potrafiąc spojrzeć mi w oczy!
-Oj nie jestem wojskowym jestem kimś znacznie gorszym- Odpowiedział powoli i łagodnie oprawca.
Soren znów poczuł bolesne uderzenie zaklęcia na swoim ciele, po którym stracił przytomność.
Dwa dni później
Soren czuł jakby jego głowa rytmicznie pulsowała próbując wybuchnąć. Wszystko go bolało jedyne, co pamiętał to głos nieznajomego i ból, który mu sprawił.Gdy otworzył oczy ujrzał pomieszczenie, w którym się znajdował, była to drewniana chata, która była bardzo przytulna i ciepła. Soren leżał w łóżku przykryty futrem z dzika, Jego rany były opatrzone dosyć profesjonalnie jak gdyby robił to lekarz. Łóżko znajdowało się obok kominka, który wyglądał jakby od dawano nikt go nie używał, płomyk wesoło podskakiwał na zwęglonym drewnie. Nagle to pokoju wszedł mężczyzna, Soren przez chwile się mu przyjrzał, gdy nagle wyskoczył z łóżka zrzucając z siebie ciepłe futro i rzucając zaklęcie wprost w twarz mężczyzny, który na czas zdążył odskoczyć i upuścił drewno, które miał na rękach. Był to ten sam mężczyzna, który siedział w rogu sali, gdy Soren tańczył z Eivą. Drewno było rozsypane po pokoju a mężczyzna lekko oszołomiony.
-Nie zbliżaj się, bo cie zabije!- Wykrzyczał Soren.
-Co ty robisz?- Krzyknął mężczyzna.
-Wiem, że to ty chciałeś mnie w tedy zabić!
-Uspokój się i daj mi to wyjaśnić, jesteś osłabiony i w dodatku ranny.
-Dobrze masz chwile, ale potem nie myśl, że cię oszczędzę.
-Usiądź, więc i mnie wysłuchaj.
Soren usiadł na łóżku wpatrując się w mężczyznę, który oparł się ramieniem o drewnianą ścianę.
-No wiec na tak, zacznijmy od początku. Nie zdążyłem na czas przyjść na oficjalną naradę, punktualność nigdy nie była moją mocną stroną, ale teraz nie o tym... Gdy szedłem spóźniony na spotkanie zauważyłem wojsko, które biegło w stronę sali. Wtedy właśnie się zaczęło, zbiegłem wtedy na dół by w spokoju się teleportować z tego obrzydliwego miejsca. Nagle usłyszałem krzyki i męski głos, podszedłem i to ujrzałem... To byłeś ty leżący w półżywy na ziemi i mężczyzna nad tobą, który próbował cię zabić. Był ubrany w czerń i miał wielki kaptur jakby chciał zakryć swoją całą twarz... I udało mu się nie zdążyłem jej ujrzeć. Leżałeś już nie przytomny a on chciał cię dobić.Pomyślałem, że nie mogę cię tak zostawić, wojsko nauczyło mnie jednego. Gdy uratujesz komuś życie ten ktoś może zrobić w swoim życiu coś dobrego, dlatego podbiegłem w waszą stronę i rzuciłem zaklęcie obezwładniające, mężczyzna był silnym magiem, bardzo silnym wiec nie chciałem się wdawać w otwartą walkę. Chwyciłem cię i teleportowałem nas do lasu w pobliże mojego domu.Tu właśnie opatrzyłem twoje rany, rzadko tu bywam, więc jest tu trochę brudno, ale cóż nikt nie obiecywał luksusów.
-Mężczyzna ubrany w czerń...Isarion-pod nosem dodał Soren
-Znasz tego człowieka?
-To mistrz mojego ojca...
-To znaczy, że musi być silny. Znałem twojego ojca, uratował mi kiedyś życie. Był potężnym magiem, więc ktoś, kto go tego nauczył musiał mieć niewyobrażalny talent.
-Źle cię oceniłem...Przepraszam- Z przykrością odpowiedział Soren
-Nie lubię tego słowa, nie musisz przepraszać. Wielu ludzi myśli, że skoro jestem wojskowym to nie mam uczuć i jestem skończonym skurwysynem. Nie lubię też ubierać się elegancko, rzygam tą całą powagą i sztywnością, wychowałem się na wsi wiec nigdy nie miałem okazji zaznać bogactwa.
-Rozumiem, prz...-Soren ugryzł się za język. Chciałem tylko spytać czy ta historia z twoim ojcem...
-Czy jest prawdziwa? Tak jest, tylko nikt tak naprawdę nie wie, co wydarzyło się tamtego dnia. Mój ojciec był rolnikiem, po ciężkiej pracy lubił porządnie wypić a kiedy to robił zawsze lał mnie i matkę. Wychowałem się będąc wiecznie pełen strachu, siniaków i blizn. Pewnego dnia znalazłem w lesie ciało maga, miał przy sobie książkę..."Magiczna" pomyślałem, więc wziąłem ją do domu, wieczorami czytałem ją przed snem.Gdy pewnego dnia ojciec wrócił nawalony zaczął znów tłuc matkę, ja ukryłem się w szafie, więc mnie nie znalazł spoglądałem tylko na męki mojej rodzicielki.Nagle ojciec chwycił za nóż, nie wiedziałem, co mam zrobić. Przypomniałem sobie o rzeczach, które były wypisane w książce, Wybiegłem z szafy a ojciec skierował nóż w moją stronę.Wypowiedziałem zaklęcie i zrobiłem to, co powinienem zrobić już dawno...Zajebałem Skurwysyna, spaliłem go żywcem!
-Spokojnie...-Odpowiedział Soren. Jeśli to coś zmieni to mogę ci powiedzieć, że na twoim miejscu zrobiłbym to samo, uratowałeś siebie i matkę. Jesteś dobrym człowiekiem.
-Ten skurwiel do dziś śni mi się po nocach. Dobrze, myślę, że powinieneś odpocząć, dalej jesteś osłabiony i dobrze ci zrobi, aby pójść spać- mężczyzna wstał i udał się w stronę drzwi.
-Poczekaj! Jak masz na imię?
-Tarius...Tak na mnie mówią, od kiedy wstąpiłem do wojska, ty jesteś Soren to wiem. Zawsze chciałem mieć takiego ojca jak ty, a co z twoją matką?
-Nie wiem gdzie teraz jest, wiem, że żyje, ale gdzie...Tego nie wiem.
-Pójdę już, a ty odpoczywaj.
-Jeszcze jedno, dziękuje Tariusie- ciepłym głosem wtrącił Soren.


piątek, 18 marca 2016

(1)Bękart z Nervsten

Bękart z Nervsten

Rok 549 Miasto Aragos– nazywane słoneczną stolicą kraju.

Karczma „Pod pijanym gigantem”, jak zwykle to bywało od czasu kryzysu, była prawie pusta. Jedynymi gośćmi byli zalany do nieprzytomności krasnolud siedzący w rogu karczmy, dwóch podróżujących elfów, zaś nieznajomy człowiek przy ladzie, popijając swoje piwo rozmawiał z karczmarzem. Był on zakryty czarnym płaszczem z kapturem który okrywał go od głowy aż po kolana. Jedyne, co było widać u nieznajomego to wysokie skórzane buty. Karczmarz zaś wycierał świeżo umyte kufle, od czasu do czasu śmiejąc się przy rozmowie.
- Nie zabiłem go. Nikomu nie zawadzał. Moje zadanie polegało na  zdobyciu naszyjnika, który przetrzymywał w grocie.
- Trolle nie należą do najłagodniejszych - na twarzy karczmarza było widać lekki uśmiech.
- Tak. Wiem, lecz nie podejrzewam, by miał kiedykolwiek okazję zrobić komuś krzywdę. Nawet mnie było trudno dostać się na to pustkowie.
- Ech- odetchnął karczmarz - Wracając do wcześniejszego tematu…
- Już ci mówiłem. Muszę z czegoś żyć.
- Dobrze wiesz, że od czasu zdrady królewskiego doradcy, magia została zakazana. Jeśli cię złapią to te wszystkie pieniądze będziesz mógł sobie…
- Koniec! Nie mam dziś humoru na takie rozmowy - Przerwał gwałtownie nieznajomy. Dobrze wiesz, co sądzę o zdradzie królewskiego doradcy. Poza tym nic innego nie umiem robić. Całe dzieciństwo czytałem książki ojca. Magia to jedyne, co mi po nim zostało. A matka... Jej nie widziałem już od dwóch lat.
- Tak w ogóle, co stało się z twoim ojcem? Nigdy o tym nie wspominałeś.
- Skoro nie wspominałem to znaczy, że miałem wyraźny powód- Lekko oburzył się nieznajomy.
- I co się z nim stało po śmierć poprzedniego króla?
- Uciekł... Dobra nie chce o tym gadać. Lepiej nalej mi piwa i mów jak tam z Ariel.
- Baba jak baba, cycki ma.
- A coś więcej?
- Co więcej?
- No… Jaka jest?
- Denerwująca jak każda inna.
- Ty się jednak nigdy nie zmienisz Ersen.
Do karczmy niespodziewanie weszło dwóch ciężko uzbrojonych mężczyzn. Ich postura była znacznie większa niż reszty gości.
- Proszę wstać! – Wrzasnął jeden z mężczyzn. Wrzask był tak głośny, że zdołał obudzić nawet krasnoluda śpiącego na stole.
- I po co się tak drzesz? – Powiedział nieznajomy, zachowując całkowity spokój. Nie wstał od lady.
- Nie słyszałeś polecenia? – Wtrącił drugi z mężczyzn o wiele spokojniejszym tonem.
- Mówiłem ci, żebyś przestał używać magii. Ci dwaj to królewska straż. Nie przychodzą po byle przestępców. To psy króla. Wykonują tylko jego prywatne polecenia. On sam musiał się o tobie dowiedzieć - Wyszeptał karczmarz.
Nieznajomy dopił swój trunek i wstał od lady. Zrzucił płaszcz i oczom wszystkich ukazała się pięknie zdobiona lekka zbroja. Przez pierś przebiegał pas, na którym wisiały ostrza służące do zabijania z małej odległości i dwa eliksiry. Do pasków zdobiących uda nieznajomego przymocowane były kolorowe eliksiry i dwa sztylety. Rękawice były wykonane z arweńskiej stali. Wyglądały przepięknie, robiąc wrażenie na wszystkich obecnych w karczmie. Nieznajomy miał krótkie brązowe włosy i zielone oczy. Postura jego ciała była przeciętna. Nie był on chudy, lecz nie wyglądał też na muskularnego. Jego zbroja miała także wszyty kaptur z dziwnymi znakami. Na widok lekko zdenerwowanego nieznajomego dwóch elfów gwałtownie wybiegło z karczmy, zapominając o zapłacie.
- Ułatwię wam zadanie. Wyjdzie stąd i oszczędźmy sobie tej całej farsy – teraz głos Sorena był już pewny i bardzo poważny.
- Jesteś pewny siebie jak na kogoś tak młodego. Nie wiem, po co król kazał nam przychodzić po kogoś takiego, ale dostarczymy cię do niego żywcem.
- Tym razem nie zniszcz nic w karczmie- Wtrącił zdegustowany karczmarz.
Strażnicy wyciągnęli miecze i zakryli się ciężkimi tarczami. Soren uniósł ręce, które otoczyły się nagle fioletową aurą. Strażnicy przerazili się lekko, lecz dalej stali bez ruchu. W ułamku sekundy z rękawów Sorena wyleciały stalowe łańcuchy zakończone ostrzami. Większość z nich została sparowana przez pawęże strażników, jednak jeden przemknął pod nimi i owinął się wokół nogi strażnika. Soren szybkim, energicznym ruchem przyciągnął mężczyznę do siebie i przy pomocy zaklęcia rzucił strażnikiem o ścianę karczmy. Uderzenie było tak silne, że cały budynek zatrząsł się, a zbroja mężczyzny pękła. Został jeszcze jeden. Widać było pot spływający po jego czole ze zdenerwowania, lecz dalej starał się udawać niewzruszonego i gotowego do walki. Teraz Soren postanowił rzucić we wroga drewnianym stołem, a ten rozbił się o tarczę przeciwnika, który w tym właśnie momencie odsłonił twarz przed Sorenem. Widząc to, starał się z powrotem ją zasłonić, jednakże było już za późno. Stalowe ostrze Sorena przecięło skórę na jego policzku bez najmniejszego oporu. W krótkim czasie dwóch strażników leżało obezwładnionych, a podłogę zalała krew. Z karczmy było słychać tylko krzyki rannego strażnika.
Soren uspokoił się i odetchnął, a ostrza schowały się do rękawów jego płaszcza tak jakby były mu w pełni posłuszne. Następnie podszedł bliżej swojej ofiary i mocnym kopnięciem całkowicie powalił na ziemie. Po chwili położył skórzany mieszek na ladzie i dodał:
-To za stół i zakrwawioną podłogę.
- Co planujesz zrobić?– Odparł karczmarz, odsuwając mieszek w stronę Sorena dając mu do zrozumienia że go nie przyjmie.
- Przejdę się do skurwiela.
Soren wyszedł z karczmy, głośno trzaskając za sobą drzwiami. Szedł drogą, która prowadziła do pałacu. Przy ulicy siedziały dzieci proszące ludzi o pieniądze, by móc zjeść cokolwiek. Od czasu ponownego wybuchu wojny w kraju panował kryzys, który szczególnie dawał się we znaki niskiej warstwie społecznej. Jeden z chłopców, widząc Sorena uśmiechnął się szeroko i zaczął się z nim witać. Miał on nie więcej niż siedem lat.
 -Cześć! Cześć, Soren!
- Cześć, młody – uśmiechnął się Soren do młodego Ervina - Dawno się już nie widzieliśmy. Jak tam? Pewnie jesteś głodny.
Był to syn jednej z miejskich czarodziejek, które zostały zbiorowo zamordowane za uprawianie magii tuż po objęciu przez Elrica tronu. Ojciec Sorena był jej przyjacielem. W ostatnim liście do niego prosił, by pomógł jej i Ervinowi w życiu codziennym. Soren obwiniał się po śmierci matki Ervina, więc nie przechodziło mu nawet przez myśl, że z chłopcem może stać się to samo. Był ubrany w poszarzałe ubrania, które po latach ciągłego użytku prawie ich nie przypominały. Można było je nazwać już tylko szmatami, lecz Soren nie miał pieniędzy, by zapewnić chłopakowi lepsze warunki, więc ten musiał on żebrać na ulicy.
Soren wyciągnął mieszek, który był przywiązany do jego pasa i wyjął kilka złotych monet.
- Masz tu trochę pieniędzy. Powinno wystarczyć na pół bochenka chleba.
Chłopiec bardzo się ucieszył i rzucił Sorenowi na szyję.
- Dziękuję! Ale…. Ale co ty będziesz jadł? Nie będziesz głodny?
- Będę, ale już się zacząłem przyzwyczajać. O mnie się nie martw. Zostały mi pieniądze z ostatniego zlecenia. I jeszcze jedno - pamiętaj, że zawsze ci pomogę. Nie ważne, co by się działo. Rozumiesz?
- Wiem. Jesteś dla mnie jak mój starszy braciszek – Odparł chłopiec.
- Dobrze. Muszę już iść.
- To biegnę kupić coś do jedzenia. Do widzenia, Soren!
- Do widzenia – Powiedział, zachowując uśmiech na twarzy.
Soren szedł ulicą, której koniec znajdował się przy schodach wielkiego pałacu. Nie tracąc czasu, wszedł po nich i natrafił na straż przy wejściu. Byli oni opancerzeni i wielcy. Tak jakby z pośród tych wszystkich tępych mięśniaków wybrano największych, rozkazano im stać przy wejściu i straszyć śmiałków, którzy ośmielą się podejść do bram zamku.
- Nie możemy cię wpuścić.
- Przychodzę, by porozmawiać z królem.
- Jakbyśmy wpuszczali każdego, kto chce z nim porozmawiać, hołota krzątałaby się po zamku. Nie i koniec.
- Ech. Dobra. Zawołaj królewskiego doradcę.
- Niech ci będzie.
Po chwili ku oczom Sorena ukazał się stary i łysy mężczyzna, który w niczym nie przypominał królewskiego doradcy.
- Chodź. Król cię wyczekuje – rzekł starzec.
Soren przechodził przez bogato zdobioną salę tronową wypełnioną głowami zwierząt zabitych w trakcie polowań, które kochał młody król. W powietrzu wisiał zapach świeżo upieczonego chleba i sterty jedzenia leżącego na stołach znajdujących się przy ścianach. Służba króla, jego prywatne wojsko, daleka rodzina, a nawet przyjaciele Elrica - wszyscy siedzieli przy stołach, gdy nagle słysząc kroki Sorena odwrócili się ku niemu i mierzyli go wzrokiem.
"Jak myślisz? Każe go zabić? Na pewno!" - Słychać było rozmowy siedzących. Soren słyszał je doskonale, ale nie czuł strachu. Zachował spokój i opanowanie. Po chwili wszedł do małego pokoju, w którym było wielkie okno z widokiem na morze i tutejszy port. Nie była to sala tronowa tylko prywatny pokój króla. Z okna, które rozchodziło się po ścianie na przeciwko drzwi było widać doskonale miejski port i morze, które rozchodziło się majestatycznie po reszcie krajobrazu. W porcie, jak to zwykle bywało, każdy ciężko pracował. Rybacy rozplątywali sieci, kupcy kłócili się, kto ma lepsze ceny, kobiety wrzeszczały na swych mężów - zwykły miejski port.
Elric, który uchodził za tyrana rządzącego twardą ręką i sprzeciwiającego się nawet własnemu doradcy, okazał się młodym, wątłym chłopcem, który wyglądał jak by miał zaledwie dziewiętnaście lat. Blond włosy przysłaniały mu prawe oko. Nie wyglądał tak, jak wyobrażali go sobie ludzie. Soren nigdy wcześniej nie widział króla na własne oczy, więc był bardzo zdziwiony obrazem, który ujrzał.
-To on… mój… panie… - Powiedział wystraszony doradca.
- Dobrze. Zostań z nami.
- Tak jest…
- Dobrze, więc. To ty jesteś Bękartem z Nervsten? Hm?
- Wolałbym, by mówił mi pan po imieniu.
- Wasza wysokość – dodał oburzony król.
- Co? – Zdziwił się Soren.
- Wolałbym po imieniu… Wasza wysokość - Poprawił go Elric.
- Tak… to właśnie chciałem powiedzieć – Dodał zakłopotany Soren.
- Dobrze, Soren - Elricowi widocznie ciężko przeszło to przez usta - Mam mało czasu, więc przejdę do rzeczy. Jak wiesz, magia została kategorycznie zakazana w kraju i tyczy się to dosłownie każdego? Nawet mojego doradcy – dodał.
- Nie rozumiem w takim razie, po co mnie wezwałeś.
- Skoro tak stawiasz sprawę to gdzie w takim razie podziało się dwóch strażników, których po ciebie wysłałem? Byli uzbrojeni w ciężkie zbroje i miecze. Nikt o twojej posturze, w dodatku bez miecza nie dałby rady ich nawet drasnąć.
Soren był zakłopotany. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć Elricowi, więc wolał przemilczeć oskarżenia skierowane ku niemu.
- Mówiłem, by wysłać po niego przynajmniej czterech strażników… - Dodał bardzo cicho doradca Elrica.
- Co?! Czy ja dobrze słyszę?! Kwestionujesz moje decyzje?! Ty durny starcze, śmiesz mówić mi, co mam robić i wytykać mi moje błędy?! Straże!!!
- Nie! Proszę! Już nic nie powiem, Wasza Wysokość!
- Oj, nie powiesz. Już ja tego dopilnuję!
Do Sali z hukiem weszło trzech strażników uzbrojonych w długie włócznie.
- Zabrać go! I wtrącić do lochu, a tam odciąć mu język, żeby nigdy już nie wydał z siebie ani słowa.
Dwóch wielkich strażników złapało doradcę pod ręce i wytargało z pokoju, ignorując krzyki mężczyzny o pomoc.
- Szlag by to! To już czwarty doradca w ciągu tego roku.
- Może powinieneś ich lepiej traktować? – Wtrącił lekko przerażony całą sytuacją Soren. Sam bał się o swoje życie w obliczu oskarżeń, jakie zarzucał mu sam król.
- Nikt nie może mi się przeciwstawiać. Jestem królem! – Wrzasnął Elric, uderzając ręką w stół stojący przy oknie pokoju wychodzącym na morze.
Soren w głowie miał scenariusz podobny do tego z przed chwili. Tylko tym razem ze swoim udziałem, więc powstrzymał się od dalszych komentarzy. Elric uspokoił się i kontynuował rozmowę.
- Dobrze. Skoro wiemy już, na czym stoimy to przejdźmy do właściwej części naszego spotkania. Mogę oczyścić cię z zarzutów i darować wszystkie twoje winy związane z korzystaniem z magii w MOIM kraju – podkreślił król.
- Nie wierzę, że tak po prostu.
- Masz rację. Wiem, czym się zajmujesz i wiem, że możesz mi pomóc.
Gdy Soren usłyszał te słowa, zdziwił się tym, że król, który zakazał magii w kraju, prosi go, by mu pomógł właśnie przy jej pomocy.
- Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc – Soren odwrócił się udał w kierunku drzwi.
- Poczekaj. Wiem, co cię przekona.
Soren zamarł w miejscu i czekał na propozycję króla.
- Już dawno denerwowały mnie te… bachory, które żebrzą pod moim zamkiem. Nie mogę pozwolić sobie na to, by w moim kraju byli biedacy. To przecież oznaka słabości. Czyż nie? Widziałem, że z jednym z nich wyjątkowo się zaprzyjaźniłeś. Zrób, o co cię proszę, a nie stanie mu się krzywda.
Słysząc to, Sorena ogarnął gniew, jakiego nie czuł już od bardzo dawna. Jest on osobą bardzo spokojną i opanowaną, jak przystało na dobrego maga.
- Jeśli zrobisz mu krzywdę… - powiedział niewyraźnie Soren, nie przestając zaciskać zębów i nie kończąc zdania.
- To, co? Zabijesz mnie? W MOIM własnym zamku?  W najlepiej strzeżonym budynku w tym kraju?
Soren czuł jeszcze większy gniew wiedząc, że jest bezradny. Miał ochotę użyć magii i zabić, Elrica, lecz wiedział, że nie będzie to rozważne.
- Wracając do naszego tematu - kontynuował Elric - Bardzo mi przykro z powodu jego matki…
- Daruj sobie… - Przerwał gwałtownie Soren - Wiem, co się z nią stało i jesteś ostatnią osobą, której może być przykro z powodu jej śmierci.
- Jak wiesz, musiałem to zrobić, bo nie zastosowała się do mojego nowego prawa.
- Gówno mnie obchodzi twoje prawo. I mam też gdzieś to, co czujesz. Jeśli młodemu spadnie choćby włos z głowy to wyrżnę pół tego zamku i cię zabiję, choć miałbym za to przypłacić życiem - Odrzekł Soren, wylewając swój gniew. Wiedział, że może sobie na to pozwolić gdyż Elric potrzebuje go, a skoro jest w stanie w ramach tej przysługi zaprzeczyć swojemu ustalonemu wcześniej prawu to musi być to ważne. Bardzo ważne.
-Odważny jesteś. I właśnie, dlatego cię potrzebuje. Sprawa wygląda następująco. Nieopodal miasta znajdują się ruiny, zalane ruiny, w których zalęgł się wodnik. Potrzebuje jednego z jego zębów. Jesteś magiem, chyba wiesz, po co ?
Soren widział, czym jest wodnik, było to stworzenie z rodziny demonów, w odróżnieniu od zwykłych potworów, demony były rozumne. Umiały one posługiwać się mową, a niektóre były nawet mądrzejsze od ludzi. Wodnika najczęściej można widzieć w postaci morskich stworzeń. Często zaś przyjmował postać starca.  Kiedyś, gdy magia była jeszcze powszechnie używana z jego zębów robiono silne eliksiry lecznicze.
-Heh– nagle na twarzy Sorena zagościł uśmiech. Od kiedy to królowie potrzebują eliksirów by leczyć rany? Myślałem, że pieniądze to najlepsze lekarstwo –Pozwolił sobie zażartować Soren.
-Potrzebuje ich by wyleczyć moją kuzynkę, to miła dziewczyna. Może w ramach wdzięczności jej ojciec a mój wuj, przekaże mi mały datek finansowy.
-Czyli jednak chodzi o pieniądze.
-Humor ci dopisuje z tego, co widzę- Elric pierwszy raz się uśmiechnął
-Wątpię by chciał z tobą handlować życiem swojej córki.
-Dlatego potrzebuje tych eliksirów.
-Śmiem twierdzić, że zdobycie jego zębów nie będzie łatwe, nawet potężni magowie miewali problemy w walce z dorosłym wodnikiem.
-Przynieść mi tylko jeden.
-Nie jestem łowcą potworów, niech zrobi to jeden z twoich ludzi.
-Ruiny są otoczone magiczną barierą, żaden z moich ludzi nie wejdzie tam póki ktoś jej nie zdejmie, więc ty im pomożesz. Potrafisz to zrobić prawda?
- Tak, potrafię.
-Dobrze, widzę, więc że się rozumiemy, Jutro z rana wyruszasz z oddziałem moim ludzi.
Soren chciał sprzeciwić się królowi, lecz przypomniał sobie o Ervinie.
12 godzin później
Soren szedł z oddziałem ciężko opancerzonej straży królewskiej i ich oficerem. Przemierzali oni las pełen pięknych krajobrazów i dzikich zwierząt. Większość z nich na sam dźwięk trzaskających pod stopami żołnierzy gałęzi uciekały w popłochu, lecz w oczy rzucał się wilk, który podchodził za blisko. Nie bał się oddziału opancerzonych żołnierzy, wręcz sprawiał wrażenie jak by obserwował każdy ich ruch. Po chwili widoczne stały się już ruiny, które były otoczone niebieską aurą na powierzchni, której dało dostrzec się małe ładunki elektryczne. Wilk nagle cofnął się i uciekł w głąb lasu. Gdy podeszli bliżej Soren pierwszy raz od wyjścia z miasta przemówił do żołnierzy.
-Odejdźcie! Każdy kto podejdzie bliżej może zostać porażony, a z tego, co widzę to całkiem silne zaklęcie obronne.
-Głupi mag myśli, że jest wszystko wiedzący-odparł jeden z żołnierzy prostacko się śmiejąc. Soren zignorował to jakże idiotyczne zachowanie i dalej przyglądał się zaklęciu.
-Musiał to rzucić bardzo  potężny mag, aura jest naładowana magią, którą z tego, co wiem dysponują tylko …
Soren powstrzymał się od dokończenia zdania wiedząc, że żołnierze nie ucieszą się z wieści, które by usłyszeli. Chodziło mu o  Zakon Czarnej Róży, który założył sam Isarion, mistrz ojca Sorena, Vernesa. Zakon przez wiele lat chronił mieszkańców przed niebezpieczeństwami i magami, którzy chcieli użyć magii by osiągnąć władze. Wszyscy myśleli, że został rozbity i rozpadł dawno temu. Lecz magia, którą była przesiąknięta bariera wskazywała na to, że stworzył ją jeden z członków zakonu.
-Nie dam rady jej zdjąć, nie potrafię.
-Najwyraźniej król cię przecenił chłopcze – odparł oficer straży.
-Ta bariera nie może być taka mocna, patrz jak to się robi- krzyknął jeden ze strażników podchodząc do niebieskiej aury, unosząc swój wielki młot nad głowę i uderzając w nią.
W momencie uderzenia słychać było tylko wielki grzmot i dźwięk upadającego parę metrów dalej ciała strażnika. Dźwięk grzmotu powalił wszystkich na ziemie i ogłuszył na chwilę. Gdy wszyscy doszli do siebie poczuli smród spalonego ciała leżącego nieopodal nich. Ciało żołnierza było kompletnie spalone a bariera nietknięta.
Soren podszedł do bariery i przysiadł przy niej, przypomniał sobie to, co kiedyś wyczytał w jednej z ksiąg ojca. Dotknął bariery sprawdzając czy jest w stanie zdjąć za pomocą zaklęcia, lecz udało mu się ustalić, że można zrobić to tylko po części.
- Nie ściągnę bariery, ale mogę na moment wywołać w niej lukę, przez którą przejdziemy.
-A już myślałem, że sobie odpocznę – powiedział najgrubszy z żołnierzy.
-Nie ma czasu na odpoczynek wchodzimy za magiem!– Odparł oficer
Soren wystawił ręce przed siebie kierując je w kierunku żołnierzy łączący dłonie by tylko palec wskazujący i kciuk się dotykały. Nagle w barierze zrobiła się mała dziurka a z czasem, gdy Soren oddalał od siebie dłonie robiła się większa aż żołnierze wraz z nim przeszli przez nią.
-Dobra chodźmy – powiedział zmęczony używaniem magii Soren.
Weszli do ruin gdzie było kompletne ciemno, gdyby nie to, że oficer miał ze sobą pochodnie nie było by tam nic widać. Korytarze dawnej świątyni były kręte i zawiłe. Było czuć w nich tylko smród zgniłych ciał i rybiego odoru. Nagle kampania doszła do największego z pomieszczeń. Ujrzeli oni starca, który siedział i co dziwne…łowił ryby w zalanym pomieszczeniu. Soren wiedział, czego ma się po nim spodziewać, lecz niedoświadczony oddział ruszył na niego krawędzią pomieszczenia, która nie była zalana, mimo ostrzegawczego krzyku Sorena wszyscy rzucili się do walki. W momencie, gdy żołnierze byli już przy starcu, uśmiechnął się on lekko, odłożył na bok drewnianą wędkę i momentalnie zmienił w coś, co wyglądem przypominało węża i zanurkował pod tafle wody. Żołnierze stali osłupiali do momentu, gdy z wody nie wyskoczyło stworzenie dorównujące rozmiarem nawet trollowi górskiemu. Przypominało węża, lecz miało łapy i ostre pazury a ogon zakończony ostrym kolcem jadowy, którym po chwili przedziurawiło jednego z żołnierzy niemalże na wylot i z powrotem zanurkowało pod wodę. W tym momencie oficer postanowił ocalić resztę żołnierzy i krzyknął:
-Wszyscy odwrót- wskazał palcem w kierunku wejścia, przy którym został Soren,
lecz było już za późno, potwór zrzucił cały oddział do wody, która zalewała środkową części pomieszczenia. Wszyscy stali już po ramiona w wodzie, sytuacja ta była niczym wyrok śmierci. Potwór wciągał każdego po kolei pod powierzchnie wody. Ostatnim w kolejności został oficer, który już przy samym Sorenie wyłaniał się z wody, wszystko wyglądało na to, że mu się to uda, gdy nagle przed oczami Sorena wyskoczył potwór, który jednym kłapnięciem szczęk zjadł oficera na oczach chłopaka. Po chwili zaczęli wymieniać się z Sorenem spojrzeniami, żaden z nich nie chciał zaatakować pierwszy. Po chwili potwór znów zamienił się w starca. I odezwał się do Sorena:
-Nie wydajesz się groźny-powiedział
-Masz racje nie mam zamiaru cię atakować– odparł chłopak.
-To, po co przyszedłeś tu z żołnierzami?– Zdziwił się starzec.
- Król mi kazał, chce bym zdobył twój ząb.
- I oczekujesz, że oddam ci go tak po prostu?- Król zagroził, że zabije kogoś, kto jest mi bliski a twoje zęby z tego, co wiem szybko odrastają.
-Masz racje. Szanuje to, że zachowałeś szczerość wobec mnie wiedząc, że mogę zabić się w ciągu chwili.
Starzec odwrócił się i odszedł na kilka kroków. Nagle zatrzymał się i coś podniósł, był to śnieżno biały ząb- Oto twoja nagroda. Jeden ze strażników wybił mi go, gdy uciekał.
-Soren z widocznym obrzydzeniem schował do kieszeni ząb i kiwnął głową na pożegnanie  i podniósł dalej palącą się pochodnie już martwego oficera
-Bywaj chłopcze-odrzekł wodnik
Soren wyszedł z ruin tą samą drogą, którą się tu dostał tym razem bez konieczności używania magii. Zmierzał do miasta, w drodze do miasta zwrócił uwagę na wilka, który mu towarzyszył idąc parę metrów obok Sorena. Spoglądał na niego swoimi wielkimi żółtymi ślepiami jak by czekał na dogodny moment by rzucić się na chłopaka. Soren doszedł do bram miasta a wilk znów zawrócił w stronę lasu. Wchodząc do miasta usłyszał szepczących kupców, mówili o wydarzeniach z dzisiejszego poranka. Gdy ludzie widzieli Sorena szybko wbiegali do domów i zamykali się szczelnie, wszyscy byli przerażeni jak gdyby miał ich zaraz zabić. Soren przyspieszył kroku by dowiedzieć się od samego króla, co się stało. Gdy doszedł do ulicy prowadzącej do pałacu ujrzał najgorszy widok, jaki mógł sobie wtedy wyobrazić. Młody Ervin wisiał bez życia przed pałacem na świeżo zbitej z desek szubienicy. Obok stało wtedy aż 8 żołnierzy, którzy szybko rzucili się na Sorena i przygwoździli go do ziemi, z jego kieszeni wyleciał ząb, który dostał od wodnika. Soren czuł wtedy gniew, jakiego nigdy w życiu nie doświadczył, miał ochotę zabić wszystkich, których wtedy miał przed oczami. Jego krzyki były pełne bezradności, rozpaczy oraz gniewu. Usłyszał on nagle dźwięk schodzącego po schodach mężczyzny. Wiedział on, kto to jest, co napełniło go jeszcze większym gniewem. Ervin podszedł do Sorena i podniósł z ziemi ząb.
-Tylko to? Gdzie reszta kompani?– Odparł ze zdziwieniem. Moi żołnierze pewnie nie żyją jak zgaduje.
-On miał tylko 6 lat! Czemu on?!
-Myślałeś, że daruje ci używanie magii w MOIM kraju? Na moich oczach?
-Mogłeś mnie zabić, ale wolałeś zabić niewinnego chłopca?!
-Ty też zginiesz nie martw się. A teraz zabierzcie go do lochu!
Dwa dni później- Lochy zamku w Aragos
Czas spędzony w celi mijał Sorenowi wolno, minęły dwa dni a wydawało się jakby siedział to miesiąc. Lochy były zimne i pokryte mchem na ścianach, nie było to miejsce przyjemne. W powietrzu unosił się ciężki odór gnijących ciał i zdechłych szczurów. Soren był załamany śmiercią młodego Ervina, obiecywał, że mu pomoże nie ważne, co by się działo a teraz siedział tu, gdy zwłoki chłopca wiszą zbezczeszczone przed królewskim zamkiem. Siedział przy ścianie, łzy spływały mu po policzkach a ręce były ułożone bezwładnie na nogach. Nie mógł się ruszyć, nie miał na to siły. Czuł się wtedy jakby uleciało z niego całe życie. Jedyne, co mógł robić to płakać, był to widok niecodzienny. Pewny siebie, charyzmatyczny chłopak siedział teraz bezsilny i zalany łzami. Słyszał on śmiechy i rozbawienie strażników jutrzejszą egzekucją, lecz nie ruszało go to nawet przez moment jak gdyby przestał przejmować się swym żywotem. W pewnym momencie ujrzał małą czarną jaskółkę krzątającą się przed jego celą. Patrzyła na niego jakby chciała mu pomóc, lecz nie mogła, przekręciła lekko głowę nie przestając go obserwować i odleciała w stronę strażnicy znajdującej się za zakrętem kilka metrów od celi Sorena. Po chwili było słychać trzask łamanych kości i przeraźliwy okrzyk bólu. Soren słysząc te dziwne dźwięki podbiegł do krat celi i wypatrywał jaskółki. Nie było jej widać, Soren czekał na nią by przekonać się, co właśnie usłyszał. Nagle usłyszał dźwięk obijających się o siebie metalowych przedmiotów. Ptak w dziobie miał pęk stalowych kluczy. Przyniosła je pod celę Sorena jakby chciała mu je podarować. Chłopak, czym prędzej złapał za klucze i szukał odpowiedniego by otworzyć celę. Po chwili udało się, Soren był już wolny. Chciał spojrzeć jeszcze raz na jaskółkę i podziękować, lecz tej już nie było. Musiała odlecieć, kiedy szukałem klucza- pomyślał. Wychodząc z celi zobaczył za rogiem dwóch martwych strażników i powiedział sam do siebie:
-Ewidentnie zaklęcie, bardzo potężne.
Tuż obok nich leżała karteczka z napisem: "Spłaciłam swój dług, teraz jesteśmy kwita"  Soren już widział, kim była jaskółka i wilk, który mu towarzyszył w drodze do ruin.
Pół godziny później
Soren po wyjściu kanałem prowadzącym z lochów ujrzał miasto, ciemne miasto, oświetlone jedynie lekkimi płomykami pochodni rozstawionych na ulicach. Bez wątpienia był środek nocy, w tych rejonach była piękna. Nawet zmartwionego Sorena zdołała zachwycić. Gdy spojrzał w górę ujrzał setki gwiazd oświetlających bezchmurne i czyste niczym suknia z lnu niebo. Rozchodziły się równomiernie jak gdyby ktoś je starannie ułożył. Księżyc świecący najjaśniej wskazywał na letnią porę roku i krótkie niczym ludzkie żywota dni. Soren z zachwytu niemalże zapomniał o tym gdzie jest i co ma zrobić. Nagle wyrwał się z transu i udał się ku karczmie a raczej domostwu, z którym była połączona. Przemierzał główną ulice Aragos rozglądając się czy nikt go nie śledzi. Doszedł wreszcie do domostwa i pociągnął z klamkę we frontalnych drzwiach, lecz te były zamknięte. Postanowił, więc wejść oknem, które było uchylone na piętrze. Wszedł ona na dach budynku, roztrzęsiony tym, co stało się z jego młodym przyjacielem nie patrzył pod nogi i nie trafił nogą na stare już dachówki i zawisnął między budynkami robiąc więcej hałasu niż rozpędzony bawół. W ostatnim momencie złapał się dachu karczmy, podciągnął się szybko i wskoczył przez otwarte okno by nikt go nie zauważył. W domu panował ogromny bałagan i chaos, wszędzie było widać porozrzucane ubrania oraz panował w nim duszący wręcz zapach alkoholu. Soren robiąc ciche, ale długie kroki próbował przedostać się do sypialni. Nagle wychodząc do pomieszczenia łączącego salon z sypialnią poczuł uderzenie z niewiarygodnym impetem w lewą cześć szczęki. Uderzenie powaliło go na ziemi i zdołało oszołomić go do tego stopnia, że straciło on przytomność. Po 5 minutach obudził go drugi cios, tym razem lżejszy i w prawą cześć szczęki. Ujrzał on nagle twarz swojego przyjaciela Ersena wołającego do niego:
-Obudź się! Boże zabiłem go! Ludzie ratujcie!
-Zamknij się... - Ledwo wydusił obolały Soren.
-O matko ty żyjesz! Słyszę ktoś mi się do chałupy włamuje to lecę żeby go przepędzić, nagle wylatuje mi przed twarzą to uderzam kutasa w ryj i patrzę a to ty leżysz na ziemi i nie odpowiadasz.
-Jak mam odpowiadać jak jakiś skurwiel uderza mnie znienacka w ryj?!
-Dobra, ryj nie kufel nie rozbije się. Wstawaj i opowiadaj, co w środku nocy u licha robisz w moim domu?
-Tak przychodzę się przywitać...
-Wczoraj cię chcą wieszać a dzisiaj na herbatkę wpadasz?
-Pomóż mi wstać to ci wszystko opowiem.
Ersen wyciągnął rękę po obolałego Sorena i zaprowadził go do stołu, na którym leżały resztki kolacji z dnia poprzedniego.
-To opowiadaj, co się dzieje, że tu jesteś a nie w celi czekając na egzekucje?
-Moja stara znajoma postanowiła się odwdzięczyć w najlepszym z możliwych momentów.
-Dobra to, czego chcesz ode mnie?
-Potrzebuje trochę zapasów. Głównie prowiant i wodę
-Oczywiście, wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć, ale co dalej? Gdzie chcesz się udać?
-Jak na razie chce się trzymać z dala od tego miasta. Pojadę, więc na północ, spróbuje skontaktować się z innymi magami.
-A ja? Co mam mówić kiedy zaczną cię szukać?
-Że się nie widzieliśmy, zapomnij o tym spotkaniu.
-Kiedyś cię zabije...- Odparł Ersen
-Nie dzisiaj mój przyjacielu- z uśmiechem dodał Soren.
 3 Godziny później
-Wziąłeś wszystko?
-Chyba tak.
-Dobra, nie będę cię zatrzymywał. Tylko nie daj się zjeść.
-Znasz mnie, nie szedłbym na śmierć.
-Czekaj chwile. W stajni nie opodal miasta jest mój koń. Poczciwa czarna kobyła, nazwałem ją Donna na cześć mojej pierwszej miłość. Ta to miała...
-Ekhem!
-A no tak zapomniałem. Dawno nie wiozła nikogo na garbie, ale jest szybka niczym letnia burza- zaśmiał się Ersen. Koń w rzeczy samej!- Szybko dodał.
-Soren lekko się zaśmiał i dodał- Dzięki przyjacielu, Nie daj się temu kutasowi, który siedzi na tronie. Wkrótce zapłaci za swoje grzechy.
-Bywaj -Odparł z powagą Ersen.
-Bywaj przyjacielu.
Soren wyszedł przez drewniane drzwi i szybkim, lecz cichym krokiem udał się w stronę bramy miasta. Strażnicy przy bramie jak to bywało  ich zwyczaju spali na warcie, więc wyjście z miasta nie było dużym problemem. Przy bramie spał niski i gruby strażnik.Soren przekradł się miedzy budynkami zachowując przy tym spokój.Postanowił przecisnąć się między wielkimi metalowymi kratami, która były opuszczone na dół jak to zwykle bywało w nocy. Soren po chwili przeciskania się był już prawie po drugiej stronę. Nagle usiłując wciągnąć lewą nogę na drugą stronę bramy zahaczył on o strażnika, który gwałtownie wyrwał się i aż podskoczył. Soren zachował spokój i wyszeptał po cichu zaklęcie robiąc poziomy ruch ręką przed twarzą strażnika. Strażnik zapadł w sen, było to zaklęcie usypiające. Jedno z podstawowych zaklęć, Soren przypomniał sobie, gdy będąc małym chłopcem wyczytał je w jednej z ksiąg ojca, która nosiła nazwę "Podstawy magii obronnej". Ojciec, Sorena, jako królewski doradca nie mógł często być w domu.Zawsze popierał zainteresowanie syna magią w przeciwieństwie do jego matki, która za każdym razem, gdy widziała go z książką w ręku pouczała go o niebezpieczeństwie, jakie niesie magia. Uważała, że jest za młody na używanie magii.Gdy tylko ojcu Sorena udało się być w domu zabierał on syna do lasu, przy którym znajdował się ich rodzinny dom i ćwiczył z synem rzucanie czarów tak, aby mama małego Sorena tego nie widziała. Soren szybkim krokiem szedł przed siebie, udając się na północ do stajni, w której czekał na niego koń Ersena. Przechodził on obok lasu, który był tuż przy mieście. O tej porze nawet zwykły zbitek drzew był wstanie przerazić Sorena, w dodatku z oddali było słychać wrzaski jakiejś kobiety. Nagle w oddali zauważył grupkę ciężko opancerzonych żołnierzy, najprawdopodobniej był to pluton egzekucyjny. Wśród nich była kobieta z dzieckiem na rękach, było to jeszcze niemowlę. Kobieta głośno płakała i krzyczała, że nie odda im swojego syna. Soren widząc to postanowił ukryć się za  drzewem, czekać na dalszy ciąg wydarzeń i przysłuchiwać się całej sytuacji.
-Trzymajcie ją a ja poderżnę małemu gardło-Krzyczał jeden z żołnierzy.
-Proszę nie róbcie mu krzywdy!
-Oduczymy cie spiskować przeciwko królestwu!- Wtrącił jeden z żołnierzy trzymających kobietę.
-Nic nie zrobiłam! Jestem niewinna!
- Dawać go tu!
Jeden z żołnierzy wyrwał dziecko z rąk kobiety i pchnął ją w stronę drzewa z tak dużym impetem, że uderzyła w nie głową. Kobieta wydawała z siebie okrzyki rozpaczy i usiłowała się wyrwać z rąk swoich oprawców. Największy z nich kazał kobiecie zamilknąć, kobieta nie chciał tego zrobić upominając się ciągle o oddanie jej dziecka. Jeden z żołnierzy rozbiegł się i zdzielił kobietę w twarz. Kobieta uspokoiła się a po jej wargach zaczęła spływać krew. Siłą postawiono na nogi i kazano patrzeć, co robią z jej dzieckiem.
-Patrz dziwko jak twój bękart umiera! -Wydarł się największy wyciągając ostry sztylet z pochwy i przyłożył to szyi dziecka. Gdy chciał zacząć już pociągać ostrzem po szyi niemowlęcia poczuł  mocne uderzenie i ostrze z tyłu głowy. Upuścił on niemowlę i bezwładnie upadł na ziemie. W głowie widniało ostrze do rzucania a kilka metrów dalej stał Soren. Na jego twarzy nie było widać emocji, wyprostowany wpatrywał się w żołnierzy.
-Spierdalać stąd...Już!
-Błagam, zostaw nas w spokoju!- Wykrzyczał jeden z uciekających w kierunku miasta żołnierzy.
-Nienawidzę królewskich kundli (...)- Dodał stąpając po ciele martwego mężczyzny zdenerwowany Soren. Zrobił on kilka kroków w przeciwną stronę do płaczącej kobiety trzymającej na rękach swe dziecko.
-K...Kim ty jesteś?!- Wykrzyczała.
-Bękartem z Nervsten-odpowiedział ze zdenerwowaniem.


czwartek, 17 marca 2016

(0)Prolog

Prolog

Rok 544       Opuszczone Miasto Kirhem –Ostatnia bitwa krwawej wojny

- Wasza wysokość, wojska… pół… nocy...
- Spokojnie, weź oddech chłopcze – Powiedział król do zdyszanego posłańca.
- Ech, wojska północy właśnie weszły pod bramy miasta. Są ich tysiące, nie damy im rady. Ur-khan wysłał całą resztę wojska, która mu została.
- Tak jak myślałem. Vernes, pozwól ze mną.
- Tak jest wasza wysokość.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie mówił do mnie „Wasza Wysokość”. Jesteś moim doradcą. Osobą, którą cenie najbardziej i jedynym przyjacielem, który mi pozostał – uśmiechnął się król, obejmując ręką barki Vernesa.
Król ze swoim doradcą wchodzili powoli na wzgórze, z którego było widać całe miasto. Miejsce to było punktem strategicznym metropolii. Znajdowało się ono przy zachodniej części, tuż przy murach. Gdy weszli na samą górę, Król stanął w miejscu i spojrzał na miasto. Było ono puste - tak jakby mieszkańcy w ciągu chwili uciekli i zostawili wszytko, nad czym pracowali. Domy były pełne mebli i dobytku. Nikt nie spodziewał się, że będzie musiał uciekać tak nagle. Niektóre z pośród domostw były spalone, a inne zburzone. Wojna zostawiła straty nie tylko w samych ludziach, ale w ich psychice. Kobiety, dzieci - nie było ważne, kim byłeś. Wojna nie oszczędzała nikogo.
- Widzisz tych wszystkich ludzi? Są gotowi oddać za mnie życie – Rzekł król, który widocznie się zmartwił.
- Jesteś ich królem. Takie jest ich zadanie.
- Nie chce posyłać ich na śmierć. Mają swoje rodziny, mają gdzie wracać.
- Nie posyłasz ich na śmierć. Walczą o to, by ich rodziny mogły być bezpieczne.
- Daruj sobie żarty. Spójrz tylko, ilu ich zostało. Wystarczająco dużo ludzi już przez mnie zginęło. Dobrze wiesz, jak skończy się ta bitwa.
- To, co planujesz?
- Vernes. Spójrz na mnie.
Oczy królewskiego doradcy skierowały się ku oczom króla.
- Jeśli kazałbym ci mnie zabić, zrobiłbyś to? Byłby to przecież rozkaz.
Vernes momentalnie zbladł.
- Co ty wygadujesz?! – Vernes był teraz ewidentnie zdenerwowany
-Ktoś musi to wreszcie zakończyć. Chcę by mieszkańcy mojego kraju byli bezpieczni, żeby ci wszyscy żołnierze mogli wrócić to swoich rodzin. Aby nie musieli się martwić czy jutro będą mogli wyściskać swoje żony i dzieci.
- W takim razie, co chcesz zrobić?
- Jesteś najpotężniejszym magiem, jakiego znam, dlatego też jesteś moim doradcą. Więc zapytam cię wprost. Potrafisz wywołać deszcz ognia, prawda?
- Tak, owszem – doradca zdziwił się pytaniem swojego króla.
- Tak duży, że obejmie całe miasto?
- O nie. Nie zrobię tego. Wiem, o co ci chodzi.
- Myślałem, że jesteś gotowy, aby oddać życie za kraj.
- Jestem, ale ludzie nie są gotowi byś ty oddał swoje.
- Muszę zapewnić im bezpieczeństwo, a nie zrobię tego, posyłając kolejnych żołnierzy na śmierć i otwierając wrogowi drogę do miast zamieszkiwanych przez niewinnych ludzi. Zakończymy tą wojnę tu i teraz. Idź na dół i każ żołnierzom wracać do domu. Ja pójdę do centrum miasta. Gdy tam dotrę udam, że chcę rozmawiać z Ur-khanem. W trakcie naszej rozmowy żołnierze wroga rozbiegną się pewnie po mieście, aby znaleźć naszych. Gdy rozejdą się po mieście, ty zrobisz to, co do ciebie należy. Wywołasz deszcz ognia, który zniszczy całe miasto łącznie z nami i wojskami wroga.
- Jeśli taka jest twoja wola, nie będę stawiał sprzeciwu. Lecz mam prośbę.
- Tak?
 -Mogę napisać list pożegnalny do mojego syna? Ma 16 lat. Nie widywałem go zbyt często, ale chcę, żeby wiedział, że przez ten cały czas pamiętałem o nim i go kochałem.
- Oczywiście. Gdy skończysz, przyjdź do mojego namiotu. Napijemy się razem ten ostatni raz…
Sześć godzin później miasto stało już w płomieniach. Król, którego lud tak kochał, leżał martwy razem z tysiącami wrogów. Była to ostatnia bitwa krwawej wojny, którą bohatersko zakończył. Lecz nie spodziewał się, że wszyscy będą myśleć, że zginął on z rąk swojego doradcy, który zdradził go w  momencie, kiedy potrzebował go najbardziej.
Od czasu bitwy, pod Kirchem, tron zajął syn króla - Elric. Królestwo cieszyło się pokojem przez 4 lata, lecz od roku 548 znów wybuchła wojna z północą, którą wywołał młody Elric.