sobota, 11 marca 2017

(7)Dom

W Jarvel słońce sięgało już zenitu a w domu magów trwały przygotowania do posiłku. Większość rozjechała się po Eidenn szukając sposobu na zarobek, więc w domu panowała pustka. Minął już prawie miesiąc od wydarzeń mających miejsce w Artavel, lecz niektórzy z członków zakonu dalej nie byli w stanie zapomnieć widoku, który stamtąd wynieśli. Rin przechodziła przypadkiem obok ogrodu znajdującego się na tyłach domu, gdy nagle zauważyła Sorena. Widać było po nim zmęczenie, ogromne zmęczenie. Od samego rana trenował a na ziemi leżały pieńki drewna, które wyglądem odbiegały od tych świeżych, te były pełne dziur i śladów po nożach do rzucania, którymi Soren usiłował je trafiać. Dziewczyna starała się nie przeszkadzać Sorenowi, lecz po chwili postanowiła przekonać go by, choć na chwilę złapał oddech.
-Zabiłeś już wszystkie?- Spytała ironicznie. -Mało ambitnych przeciwników sobie wybrałeś.
-Daj mi spokój Rin, nie dzisiaj- Odpowiedział rzucając ponure spojrzenie w kierunku dziewczyny. Młody mag kontynuował wyczerpujący trening ignorując słowa Ringaret, lecz postanowiła ona nie odpuszczać tak łatwo i wpadła na pomysł, który mógł się udać…
-Nieźle- skomentowała rzut Sorena- Ja bym pewnie chybiła… Ha! Ale konno byś mnie nie dogonił!
-Żartujesz?- Na ustach Sorena zawitał lekki uśmiech- W całym Eidenn nikt nie jest w stanie mnie przegonić.
-Taki jesteś pewien swoich umiejętności? Sprawdźmy to!  Ja i moja Iskra przeciwko tobie i tej twojej… Dennie czy jak jej tam.
-Donna… Nazywa się Donna i jest szybsza niż jakikolwiek inny koń w Eidenn- Lekko zirytował się Soren.
-Dobra! Jak wygram jedziesz ze mną do Ethir, mam tam do załatwienia parę spraw.
-Zgoda, ale co jak wygram?
-Weźmiesz mój kostur- Po tych słowach wyraz twarzy Sorena zmienił się nie do poznania, zdziwienie na twarzy Sorena wprawiło Ringaret w śmiech.
-Ale…
-Nie przegram- Z uśmiechem na ustach przerwała Sorenowi.
-Niech będzie, więc, za godzinę przy tamtym młynie- Soren wskazał palcem na wioskowy młyn z wielkim kołem wodnym.
-Zacznij się już pakować na wyjazd do Ethir- Odpowiedziała Rin wychodząc z ogrodu. Soren opuścił ogród niedługo po niej i udał się do stajni, w której znajdowała się Donna. Już po otwarciu drzwi rozpoznawała swojego właściciela, pobudziła się ona znacząco wydając z siebie głośne parskanie. Czarny jak smoła koń był silnym i dobrze się prezentującym wierzchowcem, jego brązowe ślepia tylko dopełniały wrażenie, jakie robił.  Soren powoli odwiązał konia od drewnianego słupa. Szybkim ruchem wrzucił na niego skórzane siodło i gotów był by stawić czoła swojej towarzyszce z zakonu. Po wyjściu ze stajni od razu dostrzegł Rin siedzącą już na koniu, który wyglądem nie mógł się nawet równać z Donną. Zdziwiony lecz zmotywowany Soren wsiadł na wierzchowca i wraz z Rin udał się na miejsce startu. Po dotarciu na miejsce dojrzali Vernesa stojącego obok młyna i opierającego się o jedną z jego ścian.
-Tato? Ty tutaj?- Spytał Soren
-Ktoś musi wam przecież posędziować, prawda? Poza tym jestem ciekaw tego pojedynku, może być interesująco- Odpowiedział.
-Zaczynajmy, spieszy mi się do Ethir- Wtrąciła Rin.
-Wszyscy Gotowi? Więc zaczynajmy…3…2…1…Start!- Po słowach Vernesa dwójka magów ruszyła z prędkością, która jak na jazdę konną była naprawdę wielka, oba wierzchowce były bardzo szybkie a żadne z magów nie chciało przegrać. Trasa przebiegała przez niewielki kawałek lasu aż po sam dom zakonu. Przez chwilę Soren zyskał przewagę, lecz zaraz ją stracił przez swą nieuwagę. Przy końcu trasy Soren znów zaczął zdobywać przewagę nad, Rin lecz nie wystarczyło to by ją pokonać, bowiem wyprzedziła go ona w ostatnich sekundach wygrywając przy tym starcie.
-Szlag by to!- Wykrzyczał Soren.
-Nie pamiętałeś żeby oszczędzić siły wierzchowca, jeszcze trochę i zajechałbyś go na śmierć- Odpowiedziała Rin. –Spakowałeś się już?
-Hah, ta twoja pewność siebie cię kiedyś zgubi, zobaczysz.
-Za 4 godziny wyjeżdżamy, bądź gotowy.
20 godzin później
-Daleko jeszcze do tego Ethir?- Spytał zniecierpliwiony Soren. Magowie, bowiem podróżowali już 6 godzin a w ich ruchy wdawało się zmęczenie. Mijali oni właśnie jeden z największych lasów w Eidenn, An’val, legenda głosi, że kiedyś mieszkańcy pobliskich wiosek udawali się tam by druidzi leczyli ich schorowane dzieci, lecz teraz to tylko bajka opowiadana do snu. Nikt, bowiem nie widział żadnego druida od ponad stu lat.
-Już prawie jesteśmy, czyżby siodło przyrastało ci już do dupy?
-Gnaj się, nie mówiłaś, że to misja na drugim końcu Eidenn- Magowie po chwili zaczynali dostrzegać piękne i majestatyczne budowle Ethir. Miasto wyróżniało się nadzwyczajną architekturą, a pozostałości po elfach, które zbudowały to miasto tworzyły klimat tego miejsca. Wielkie kamienne posągi porośnięte mchem, imponujący zamek w centrum miasta oraz niezależność od Eidenn czyniło to miejsce najbardziej obleganym zakątkiem królestwa. Nad miastem władze sprawował król Ralius, rządził twardą ręką, lecz każdym w Ethir mógł czuć się bezpiecznie, czego nie można było powiedzieć o rządach młodego Elrica. Gdy magowie pojechali do głównej bramy, strażnicy podeszli powoli przyglądając się uważnie nowym przybyszom.
-Glejt jest?- Spytał mniejszy z nich.
-Proszę bardzo, podpisany przez waszą wysokość, króla Raliusa- Odpowiedziała Rin.
-Hmm, na pewno niepodrobiony?- Spytał nerwowo oglądając glejt z każdej ze stron. Soren ze zdziwieniem przyglądał się całej sytuacji gdyż jego towarzyszka nie wspominała wcześniej o potrzebnym glejcie.
-A czy wyglądam na kogoś, komu chciałoby się podrabiać królewski podpis?- Zdenerwowała się lekko czarodziejka.
-Dobra, jedźcie, tylko bez żadnych numerów. Nie lubimy tu takich jak wy…- Po słowach strażnika Rin odebrała od niego glejt i dała znak, Sorenowi aby wjechali do miasta. Drewniana brama zaczęła się powoli uchylać odkrywając miasto pełne ludzi. Po dostaniu się do miasta dwójka magów od razu udała się w stronę dzielnicy mieszkalnej, bo tam właśnie czekał już na nich dom Ringaret. Przemierzając ulice Ethir czuli na sobie wzrok mieszkańców, magowie nie byli zbyt lubiani w tych stronach, uważano ich za istoty przeklęte pławiące się uprawianiem magii, wszystko, co obce było źle postrzegane. Gdy w końcu dotarli na miejsce ujrzeli dwupiętrowe domostwo z cegieł. Dom wyglądał na przytulny i bezpieczny, wewnątrz czuć było przyjemny zapach drewna, którym były wyłożone ściany i żywicy, co świadczyło o nowości tego domostwa.
-Czemu do cholery podrobiłaś glejt?!- Spytał Soren zaraz po zamknięciu drzwi.
-Glejt nie był podrobiony, Ralius naprawdę przysłał go by któreś z członków zakonu przyjechało i zajęło się zniknięciem oddziału straży, która wyruszyła na patrol do An’val .
-Ehh, to ten las druidów, tak?
-Dokładnie ten, musimy znaleźć, to, co ich zabiło.
-Czemu zakładasz, że są martwi?
-Posłuchaj, jeśli przez tyle czasu nie wrócili z An’val, znaczy, że są martwi. Zaufaj mi- Rin po tych słowach bez skrępowania zrzuciła z siebie okrywającą ją szatę a zaraz potem bieliznę, którą miała na sobie, oczom Sorena ukazało się nagie ciało Ringaret, dziewczyna zawsze była otwartą osobą i nie wstydziła się swojego ciała jednak Soren wyglądał na zadziwionego. Dziewczyna po chwili poczuła na sobie wzrok Sorena.
-Nie masz lepszego zajęcia niż gapienie się na mnie, gdy się przebieram?
-Yyy…Ja…Przepraszam- Twarz Sorena zrobiła się wręcz purpurowa, zaś Rin delikatnie się zaśmiała i kontynuowała przebieranie. 
-Dobrze, możemy ruszać- Dodała nakładając na siebie ostatnią z warstw ubioru. Sorena wstał z krzesła i wyszedł za Rin zamykając drzwi. Oboje wsiedli na konie i udali się w stronę An’val. Po drodze musieli liczyć się z zawistnymi spojrzeniami mieszkańców, wiedzieli, że nie są tu mile widziani. Gdy dotarli do lasu ich wierzchowce zaczęły dziwnie się zachowywać jak gdyby bały się tego, co zastaną w leśnej samotni.
-Dalej chyba musimy iść pieszo- Skomentowała Rin szybkim ruchem schodząc z konia. Po chwili Soren uczynił to samo, po czym przywiązał swego wierzchowca do bukowego drzewa. Powolnymi ruchami wkraczali w las, o którym niektórzy boją się nawet mówić, po wejściu wiedzieli, że nie ma już odwrotu. Mijając coraz to kolejne drzewa strach widocznie narastał w dwójce magów, leśne odgłosy zamiast uspokajać i pomagać im w wędrówce pełniły zgoła odmienną rolę. Po chwili Soren zauważył coś, co przypominało ciało, podejście bliżej tylko upewniło go w podejrzeniach. Bez wątpienia był to jeden z ludzi króla.
-Rin, to nie jest zwykły strażnik. Ma na sobie mundur oddziału stworzonego do walki z elfami. Coś mi tu nie gra, elfów nie widziano tu od lat…- Sorenowi przerwała strzała, która przeleciał tuż obok jego głowy, zaraz po niej poleciała następna, która gdyby nie unik Sorena znalazłaby się w jego głowie. Soren przeturlał się po ziemi by ukryć się za najbliższym drzewem, lecz gdy próbował wstać na swych plecach po czuł przykładane ostrze miecza.
-Czego tu szukacie?- Powiedział tajemniczy głos zza pleców Sorena, dopiero, gdy młody mag zdołał się odwrócić dojrzał postać elfa stojącego na wprost niego przykładającą mu bogato stopiony miecz do klatki piersiowej. Szpiczaste uszy i wyjątkowo damskie rysy twarzy wskazywały, że był to elf leśny, rzadko spotykało się przedstawicieli tej rasy gdyż uważani byli za najgorszą i najbardziej prymitywną z odmian elfów.
-Nie przyszliśmy tu by…
-Milcz- Przerwał Elf. Wokół dwójki magów zebrała się spora grupa elfów gotowych by wypuścić strzały z cięciw ich łuków. Rin od czasu do czasu przewracała oczami by wybadać sytuacje, lecz nic się w niej nie zmieniało, była beznadziejna.
-Posłuchajcie to wszystko to jakieś nieporozumienie- Próbował tłumaczyć się Soren.
-Podaj mi, chociaż jeden powód, dla którego nie miał bym ci teraz odciąć głowy a twojego ciała nie rzucać na obiad naszym wilkom.
-Ja podam ci jeden- Powiedział tajemniczy głos z oddali.-Mogą nam pomóc- Dodał. Nagle oczom wszystkich ukazał się tajemniczy mag, różnił się on od zwykłych magów. Jego zbroja zrobiona była z futra i poroża leśnych zwierząt zaś w prawej ręce dzierżył kostur przypominający korzenie, które owijały się wokół drewnianej laski.
-Druid? Robi się ciekawie…- Skomentowała Rin.
-W rzeczy samej, jeden z, niewielu którym udało się dożyć tych okrutnych czasów. Zapewne wiecie, że w mieście nie za bardzo lubią odmieńców i wszystko, co jest im obce. My Elfy zostaliśmy wygonieni z własnego domu, a teraz nawet próbują nas wszystkich powybijać. Co chwila zjawia się tu oddział zwiadowczy mordujący kolejne z naszych dzieci.
-„Elf”- Pomyślał Soren, dopiero teraz dostrzegając spiczaste uszy swego rozmówcy.
-Więc to wy zabijacie królewskich żołnierzy…
-Rin!- Twarz Sorena skierowała się ku jego towarzyszce.
-No, co? Dostaliśmy zadanie, które jest jasno określone, mieliśmy odnaleźć morderców stojących za aktami mordu dokonanymi na królewskim wojsku.
-Myślę, że wybierzecie mądrze- Skomentował Druid. Wam także przydałaby się pomoc a mój dowódca jest w stanie wam to zagwarantować- Po raz pierwszy Sorena poczuł, że może mu zaufać.
-Soren…Nie taki był cel naszej misji- Dodała Rin.
-Czasem trzeba zboczyć ze ścieżki, którą się podążałoby wybrać tą, która zaprowadzi cię do celu. Druidzie, możesz liczyć na naszą pomoc.
-Dobrze, chodźcie za mną. Dwójka magów podążała za druidem, po drodze mijając dziesiątki elfów, którzy wręcz zjadali ich wzrokiem. Z każdym kolejnym krokiem czuli się coraz bardziej osaczeni, chodź po ich twarzach nie było widać krzty strachu. Po przejściu przez gęsty las nagle ich oczom ukazały się przepiękne budowle elfów rozciągające się między koronami drzew. Elfie dzieci bawiące się wesoło wokół i śmiejące się głośno dodawały temu miejscu ciepłej, rodzinnej atmosfery. Dopiero teraz Eiva zrozumiała jak wielki błąd mogła popełnić. Oboje magów było pod wrażeniem, że tak piękne miejsca zdołały jeszcze się uchować w tym pełnym krwi i wojny świecie. Soren szturchnął swoją towarzyszką w ramię.
-To te zabójcze bestia chciałaś tępić?- Spytał ironicznie.
-Taką dostaliśmy misję nic na to nie poradzę. Druida dalej prowadził dwójkę magów do swojego dowódcy, po chwili zauważyli oni wysoką postać ubrana była w skórzany pancerz a na plecach zaś miała ogromny łuk, nie wyglądał on na zwykły wojskowy, lecz bogato zdobiony łuk zrobiony przez elfy. Po chwili jego czerwone oczy dostrzegły dwójkę intruzów, a jego ręka powędrowała odruchowo w stronę oręża.
-Sildar! Zaczekaj, oni są ze mną- Uspokoił całą sytuacje druid.
-Po co ich tu przyprowadziłeś?- Głos elfa miał w sobie coś niepokojącego.
-Chcą nam pomóc w walce o nasz dom. W końcu pojawił się choć cień szansy.
-Ty stary durniu! Myślisz że ktokolwiek chce nam pomóc?! Od zawsze jesteśmy traktowani jak śmieci które trzeba usunąć!
-Nie wszyscy ludzie są tacy sami Sildar…
-Wszyscy. Jak bardzo nie staraliby się tego ukrywać każdy z nich dba tylko o swoje własne interesy, to gatunek który zdolny byłby do powybijania się wzajemnie by tylko pokazać wyższość nad innymi osobnikami. To już jest zapisane w ich genach.
-A czym wy różnicie się od nas?- Wtrącił Soren.  Jesteście tacy sami, żywicie do nas nienawiść a tak naprawdę w niczym nie jesteście od nas lepsi.
-Posłuchaj gnojku, jedno moje słowo a na twoim ciele zabraknie miejsca na strzały więc lepiej zważaj na słowa i wypierdalaj stąd czym prędzej- Na twarzy elfa brak było jakich kol wiek uczuć, panował on perfekcyjnie nad swoimi emocjami i nie dawał po sobie poznać swych intencji.
-Tatusiu…- Nagle za nogawkę skórzanych spodni chwyciła go mała dziewczynka. Było to dziecię elfickie, jego spiczaste uszy które rosły szybciej niż reszta ciała przykuwały więc cały wzrok. Była to córka elfa który przed momentem uniósł się na Sorena.
-Wyprowadzić ich- Odparł.
-Ja się tym zajmę- Druid powstrzymał oddział elfów od szarpania magów. Udali się oni z powrotem do miasta tak jak rozkazał im kapitan elfiej kompani. Gdy tylko zniknęli z zasięgu wzroku druid postanowił pomówić z dwójką towarzyszy.
-On nie do końca wie o czym mówi, dalej chowa urazę do ludzkości po tym jak jego żona zginęła z rąk Ethirskiego oficera.
-Mamy pomagać komuś takiemu?- Lekko zirytował się Soren.
-Posłuchaj, on ma trochę racji. My ludzie jesteśmy dziwnym gatunkiem. Wiesz Soren czym człowiek różni się od reszty zwierząt? Żadne inne zwierze nie sra do cudzej nory.
-Nie wszyscy tacy są, dobrze o tym wiesz.
-Ale on o tym nie wie…