sobota, 16 lipca 2016

(6)Horda

Tereny Pustynne niedaleko nowego artavel

I
Czwórka magów została wysłana do nowego Artavel by odszukać tajemniczą grupę bestii. Były to istoty przez miejscowych nazywane „Efor Bronwe”, co w gwarze Artavelczyków znaczyło „Zjadacze Bydła”. Przemierzały one nocą suche stepy i zagryzały zwierzęta należące do miejscowych rolników. Nie rzadko zdarzało się także, że ich ofiarą padali ludzie, przez co w mieście za wskazanie jakiegokolwiek tropu naprowadzającego wojsko na tą tajemniczą grupę widniała wysoka nagroda. Lecz nie było to tak proste jak mogłoby się wydawać…
-Stąd widać już Artavel!- Krzyknęła Birma. Była to drobna i młoda dziewczyna o czerwonych włosach sięgających do połowy pleców. Jej blizna przy lewym kąciku ust dodawała powagi zaś jej błękitne niczym Silijskie morze oczy przyciągały całą uwagę rozmówcy. Nowa członkini zakonu idealnie się w nim odnalazła, szybko zdobyła zaufanie reszty członków i chętnie uczyła się od bardziej doświadczonych od siebie adeptów magii. Gdy wszyscy magowie zatrzymali się na wielkiej piaskowej wydmie i zdołali ujrzeć widok na miasto rozpościerające się po horyzoncie, postanowili bezzwłocznie udać się w jego kierunku. W pustynnych rejonach Eidenn przed wiekami ludzie, którzy tu trafili budowali miasta przy tutejszych oazach, a największym z pośród nich było Artavel słońce dawało tu o sobie znać, nie istniało tutaj nic cenniejszego niż woda i kawałek cienia. Ponad to miasto mogło pochwalić się znanym w całym kraju słynnym Artavelskim rynkiem, na którym górowały różnorakie przyprawy i tutejsze składniki.  Artavel było również stolicą zachodniej kultury, życie toczyło się tu inaczej niż w wielkich miastach Eidenn.
-Pamiętajcie, gdyby strażnicy przy bramie nas zatrzymali to jesteśmy wędrownymi kupcami i nie zawitamy tu na długo- Odezwał się Soren, na którego głowie owinięty był kawałek zwilżonej szmaty imitującej turban.
-Trochę marni z nas kupcy bez towarów na sprzedaż- Z ironicznym uśmiechem dodał Irid.
-No…bo my jesteśmy…biednymi kupcami- Odpowiedział Soren.
-To tutaj, witamy w pięknym i słonecznym Artavel. Kiedy ostatni raz tu byłem na murach nie siedziało tylu strażników- Przerwał mu ponuro Laxar. Gdy przejeżdżali przez główną bramę spojrzał tylko na stojących obok strażników a ci jedynie kiwnęli porozumiewawczo głowami. Magowie kierowali się w stronę głównego rynku, centrum całego miasta. To właśnie tam dowiedzieć się można najwięcej od tutejszych. Rynek ten, bowiem po brzegi wypchany był kupcami z całego świata, pełen harmideru i dezorganizacji. Co krok można było się natchnąć na biegających lub kłócących się sprzedawców.
-W, czym mogę wam pomóc? Które chcecie?- Spytał niski starzec wskazując na liczne bronie wyłożone na zbitym z desek drewnianym stoisku. Ich liczba wręcz przerażała, od zwykłych sztyletów aż po ogromne dwuręczne miecze i topory.
-Niestety, ale nie przybyliśmy tu by robić…
-Wezmę ten ze srebrną rękojeścią!- Szybko przerwała Sorenowi Birma wskazując na mały sztylet przypominający bułat.
-Chyba zapomniałaś, po co tu jesteśmy- Wtrącił Soren
-Oj nie przesadzaj, nie wyjadę stąd bez pamiątki- Birma wyjęła zza pasa skórzany mieszek i wysypała połowę jego zawartości na drewniany stragan. Kupiec widocznie się ucieszył z pomyślnie przeprowadzonej transakcji i lekko się uśmiechnął.
-Nie słyszał jegomość może o bestiach polujących na tutejsze zwierzęta?- Spytał spokojnie Laxar wykorzystując nadarzającą się okazję.
-Ja…ja nic nie wiem, idźcie porozmawiać z rolnikami na obrzeżach miasta. Oni na pewno wam coś powiedzą- Nagle uśmiech starca zanikł i pojawił się na jego twarzy strach i zarazem lekki gniew.
-Na pewno nic nie wiecie?- Ponowił pytanie Soren.
-Nie…Idźcie już stąd, klientów straszycie- Szorstko odpowiedział starzec. Cała czwórka zdziwiona zachowaniem kupca udała się we wskazane miejsce. Obrzeża miasta były stepami, na których wypasane były głównie krowy wyżerające ostatnie źdźbła trawy. Domy tutejszych rolników odbiegały od reszty, były o wiele biedniejsze, brzydkie i wręcz popadające w ruinę. Ci ludzie musieli być zdruzgotani zdarzeniami, które ostatnimi czasy mają tu miejsce. Są wystarczająco biedni a utrata bydła nie pomoże im w polepszeniu tej sytuacji.
-Witaj dobrodzieju!- Rzekł Soren schodząc z konia.
-Witajcie nieznajomi, w czym mogę wam pomóc- Odpowiedział człowiek w podartych łachmanach pobrudzonych od pracy przy gospodarstwie.
-Poszukujemy bestii, które zjadają wam bydło.
-Nareszcie! Moje modlitwy zostały wysłuchane! Dziękuje!- Krzyczał rolnik upadając na kolana przed Sorenem.
-Wstańcie i opowiedzcie wszystko, co wiecie na ich temat- Uspokoił go Soren.
-Wiem niewiele, raz żem tylko widział jednego, przerośnięty był, jakby wilk jakiś czy niedźwiedź, ale one przecież nie występują w tych rejonach prawda?- Spytał ze zdziwieniem podnosząc się ziemi.
-Prawda- Przytaknął Soren. Irid spojrzał porozumiewawczo na Sorena i szybko odwrócił wzrok.
-Pomożecie nam, prawda?
-Prawda- Znów potwierdził Soren. Magowie już więcej by się tu nie dowiedzieli, więc postanowili wrócić na rynek. W drodze na następne miejsce poszukiwań rozważali możliwe opcje. Przemierzając drogi wykłute z piaskowca rozglądali się przy okazji po mieście w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów.
-Jak myślisz Soren, to wilkołaki?- Spytał Irid.
-Całkiem możliwe-Spokojnie odpowiedział Soren.
-Słyszeliście kiedyś legendę o bogini Ate?- Spytał Laxar, reszta magów pokiwała przecząco głowami.
-Może nas oświeć- Dodał Irid.
-Ate, bogini nieszczęścia, jak to każda kobieta chciała w końcu zostać matką. Pewnego dnia wydała na świat ośmioro synów…
-To w ogóle możliwe?- Przerwał mu Irid
-Daj mi dokończyć …Ośmioro synów, którzy w tajemniczych okolicznościach zginęli w dniu następnym. Miała to być kara za jej pazerność i chciwość w posiadaniu władzy. Legenda głosi, że synowie ci nie zginęli, lecz po wieki polują w najciemniejsze noce pod postacią wilków i przynoszą za sobą nieszczęście.
-To by się zgadzało, ten rolnik nie wyglądał na szczęśliwego- Skomentował Irid.
-Dobra, ale czym się ci synowie Atu…At…Ato…- Nie mógł sobie przypomnieć Soren
-Ate- Pomógł mu Laxar.
-Właśnie, czym się różnią od zwykłych wilkołaków?
-To istoty demoniczne, oprócz brutalnej siły fizycznej posiadają jeszcze zdolności magiczne- Laxar mówiąc to dojrzał chłopaka siedzącego na murku nieopodal rynku. Przyglądał się dokładnie czwórce magów jakby słyszał ich rozmowę, lecz było niemożliwe, dzieliła ich, bowiem spora odległość. Postanowili oni porozmawiać z młodym chłopakiem, gdy do niego podeszli nie próbował on uciekać, nawet trochę się nie przejął. Miał nie więcej niż 16 lat, krótkie blond włosy, ubrany dosyć schludnie jak na Artavelskie standardy, miał na sobie długą żółtą tunikę związaną w pasie zdobionym sznurem.
-Bo lubię przyglądać się nowym przybyszom- Niespodziewanie odparł chłopak.
-Przecież nic jeszcze nie powiedziałem-Zdziwił się Laxar.
-Ale pomyślałeś- Odpowiedział chłopak, który nadal nie spojrzał w stronę czwórki magów, wpatrzony był w widok ludzi przemierzających wschodnią cześć miasta. Po słowach chłopaka na twarzy Laxara widać było lekkie przerażenie.
-Kim ty jesteś?!- Krzyknął Laxar.
-Odjedźcie z Artavel i zapomnijcie o tym, co się tutaj dzieje, to was przerasta- W tym momencie magowie po raz pierwszy ujrzeli twarz chłopca, jego oczy nie były ludzkie, przypominały, bowiem oczy najstraszniejszych spośród bestii. Pionowe źrenice jak u kota na jaskrawię pomarańczowym kolorze oczu wyglądały przerażająco. Po chwili chłopak odszedł bez słowa a magowie wstrząśnięci byli do tego stopnia, że nie zdołali go nawet zatrzymać.
-Widzieliście te oczy?- Spytał po chwili Irid.
-To bez wątpienia demon, czytał w moich myślach- Odparł Laxar próbujący się otrząsnąć.
-Ale mamy jakiś trop, musimy odnaleźć tego chłopaka- Skomentowała Birma
-To nie takie łatwe, odnajdziemy go tylko wtedy, kiedy będzie chciał abyśmy go odnaleźli- Dodał Soren
-W mieście nic nam nie powiedzą, wszyscy się boją a rolnicy mało wiedzą, praktycznie nic.
-Czyli znowu jesteśmy w punkcie wyjścia, co robimy?- Spytał Irid.
-Czekamy na noc…- Dodał Soren.

6 Godzin później

Nocne niebo w tych rejonach było przepiękne, gwiazdy rozświetlały horyzont niczym najjaśniejsze świece. Czwórka magów przez całą noc wyczekiwała chwili, w której ujawnią się Efor Bronwe, siedząc w ukryciu nieopodal pastwiska wsłuchiwali się w każdy, nawet najmniejszy szelest. Nie chcieli odpuścić, dopiero, gdy na niebie znów zaczęło pojawiać się słońce skierowali się do jednej z pobliskich karczm by chodź na chwile odpocząć i przemyśleć gdzie popełniają błąd.
-Szlag by to!- Krzyknął Irid uderzając w stół z tak wielkim impetem, że nawet obraz na ścianie zdołał zadrgać.
-Tyle godzin czekania na marne…- Dodała Birma. Opierając się o drewniane krzesło.
-Skoro ten dzieciak, którego spotkaliśmy na rynku potrafił czytać nam w myślach to tym bardziej musiał wiedzieć, że tej nocy będziemy ich oczekiwać- Skomentował Soren.
-Idę się przejść, musze pomyśleć- Irid wyszedł z pokoju, w którym siedzieli magowie i szybko zbiegł po schodach na dolne piętro karczmy, wychodząc na dwór głośno trzasnął za sobą drzwiami. Widać było po nim zirytowanie jego bezradnością w zaistniałej sytuacji, kierował się w stronę zachodniej bramy miasta kopiąc po drodze każdy napotkany kamień. Przy wyjściu z miasta usłyszał dziwny hałas w krzakach, który z powodu zdenerwowania postanowił zignorować. Okazało się to jednak jego największym błędem po oddaleniu się od miasta poczuł jak długie i ostre pazury przeszywają jego brzuch. Obie z łap wielkiej, czarne bestii przeszyły go na wylot.
-Ostrzegałem…- Były to ostatnie słowa, jakie usłyszał Irid, po nich Bestia szybkim ruchem brutalnie rozdarła jego ciało.

2 Godziny później

W całym mieście huczało od wieści o śmierci kolejnego człowieka z rąk Efor Bronwe, magowie postanowili sprawdzić, kim był ów człowiek. Gdy kierowali się w stronę zachodniej bramy, ich głowy przepełniała myśl, że ofiarą mógł paść Irid, jedyną osobą, która wydawała się nie przejmować całą sytuacją był Laxar idący przez cały czas z kamienną twarzą. Po dotarciu na miejsce widok, który zastali był znacznie gorszy niż mogli sobie wyobrazić. Rozkładające się ciało a raczej to, co z niego zostało wypełnione było wijącymi się białymi robakami. Kompletnie rozszarpane części ciała rozrzucone nawet kilka metrów dalej wskazywały jednoznacznie na śmierć z rąk bestii. Magowie nie byli w stanie stwierdzić czy to właśnie ich przyjaciel leży rozszarpany tuż obok nich. Pierwszym, który odważył się podejść do miejsca zdarzenia był Soren, ukląkł przed korpusem ofiary, obok którego leżał metalowy naszyjnik, Soren wziął go do ręki, po czym ścisnął z całych sił a po jego policzku słynęła łza, którą szybko otarłby nikt nie widział go tym stanie.
-Wyślijcie kruka do mojego ojca… Napiszcie, że Efor Bronwe… zostaną wyrżnięte, co do jednego!- Wstając oznajmił Soren łamiącym głosem.
-Ale…
-Nie słyszałaś, co powiedziałem?!- Przerwał Birmie, Soren. Na twarzy Laxara widać było zdenerwowanie wywołane zachowaniem Sorena, lecz nie próbował interweniować. Wiedział, że Soren wrze ze zdenerwowania i nie jest sobą, Laxar złapał Birmę za ramię i dał jej do zrozumienia, aby zostawili Sorena samego. Oboje udali się w stronę karczmy, w której mieli wynajęty pokój, po drodze widać było jak Birma trzęsie się ze zdenerwowania.
-Wszystko w porządku?- Spytał Laxar.
-Myślisz że… że Soren to zrobi?
-Wdał się w ojca, oboje w chwilach słabości robią głupie rzeczy. Może to przemyśli i uzna ten pomysł za idiotyczny, ale jeśli nie… cóż… szykują nam się trudne łowy- Laxar rzucił spojrzeniem w stronę Birmy.
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że pójdziesz razem z nim?
-Pójdę, bardziej od wilkołaków nienawidzę tylko tchórzy. Jeśli mam zginąć to w walce, nie uciekając przed nią.
-To przestępcy mają swój honor?
-To raczej zasady moralne.
II
Laxar wraz z Sorenem i Birmą przemierzali rynek w poszukiwaniu jakiegokolwiek tropu, który naprowadziłby ich na tajemniczą grupę. Kupcy na mieście coraz bardziej się ich bali, śmierć Irida wstrząsnęła nie tylko magami, całe miasto pogrążone było w strachu. Soren pomimo poczucia zagrożenia zmotywowany był by pomścić swojego przyjaciela który był dla niego jak ojciec, przez wiele lat razem trenowali przez co ich więź była stosunkowo mocna. Po tygodniu poszukiwań dalej nie wiedzieli nawet gdzie mają zacząć. Pytali miejscowych lecz każdy bał się z nimi rozmawiać lub upierał się że nic nie wie, wydawało się że nigdy nie znajdą mordercy ich przyjaciela lecz coś przykuło ich uwagę. Wysoki mężczyzna w średnim wieku stał nieruchomo na rynku ciągle patrząc się w ich stronę. Wyglądał on inaczej, zdecydowanie inaczej. Ubrany w drogą togę i skórzane sandały, stał całkowicie bez ruchu.
-Czego chcesz!?- Krzyknął Soren. Po jego słowach mężczyzna zaczął odchodzić w stronę północnej bramy. Magowie biegli za nim, lecz ciągle byli blokowani przez tłum, przeciskali się uparcie między mieszkańcami Artavel próbując dopaść tajemniczego mężczyznę. Czuli, że jest to jedyna szansa na odnalezienie zabójcy Irida. Gdy dotarli do bramy wydawało się, że trop się urwał, lecz zobaczyli jak poszukiwany mężczyzna zaczął oddalać się od miasta.Czym prędzej zaczęli biec za nim. Po chwili dotarli do oazy otoczonej wielkimi piaszczystymi wydmami, na której było sporo miejsca, po chwili dopiero zorientowali się jak łatwo dali się podejść. Mężczyzna stojący na środku zaczął lekko śmiać się pod nosem, po czym odwrócił się i spojrzał na magów swymi pomarańczowymi ślepiami bestii, w między czasie na wydmach zaczęli pojawiać się kolejni i kolejni. Soren i dwójka jego przyjaciół stali twardo, nie myśląc nawet o ucieczce.
-Soren, nasza magia jest tu bezradna, ani lód ani moja magia roślin nie poradzi sobie w tych warunkach- Odezwała się drżącym głosem Birma.
-Ale moja sobie poradzi- Skomentował Laxar stojąc już w pozycji bojowej. Laxar posługiwał się magią bazującą na czarnej materii, była to jego własna magia, którą badał przez lata i doszedł w niej niemal do perfekcji. Gdy przeciwnicy przeszli do ataku zmieniając się w krwiożercze bestie pragnące mordu, Laxar stanął przed Birmą i Sorenem próbując ich chronić. W tym momencie po raz pierwszy Soren ujrzał w nim kogoś więcej niż mordercę bez emocji, Laxar gotowy był poświęcić własne życie by ich chronić, zwykły morderca by tak nie postąpił.
-Nie mam zamiaru patrzeć jak z mojej winy ginie następna osoba!- Wykrzyczał Soren stając obok Laxara.  Przeciwnicy byli coraz bliżej a magowie zdani tylko na siebie. Birma bez słowa stanęła obok dwójki magów. Gdy synowie Ate zbliżyli się wystarczająco, Laxar pokazał swoją magię, której bało się całe Eidenn. Wystrzeli kule czarnej energii, wybuchając wyrzuciła bestie w powietrze, w tym momencie Birma złapała je w pnącza, które przywołała tuż pod nimi a Soren nie tracąc czasu wystrzelił lodowe strzały trafiając bezbłędnie i uśmiercając unieruchomionych przeciwników. Lecz wrogów było za dużo, nawet tak sprawnie przeprowadzone ataki nie pozwalały odeprzeć nacierających bestii. To był koniec, bestie zbliżyły się do nich wystarczająco, lecz to, co się stało zaskoczyło wszystkich. Ognisty wybuch odrzucił wszystkich stojących w jego pobliżu, przez chwilę w powietrzu unosił się piaskowy pył, lecz gdy opadł wszyscy ujrzeli Vernesa stojącego dumnie patrząc z pogardą na hordę sapiących bestii i gotowego by walczyć.
-Nie zbyt to rozważne, aby przychodzić z pomocą samemu, zginiesz razem z nimi!- Wykrzyczał największy z pośród wilkołaków.
-Nigdy nie jestem sam…- Po tych słowach fala potężnych czarów uderzyła z nad głów bestii, stojący na wydmach członkowie zakonu uderzali zaklęciami celnie i zabójczo, nie mieli litości dla tych, którzy zabili ich przyjaciela. Przeciwnicy zaczęli padać jak muchy, jeden za drugim upadali na rozgrzane piaski Artavel. Część z Bestii zaczęła uciekać, Soren widząc to rozpoczął za nimi pościg. Pośród nich, bowiem poznał zabójcę Irida, wiedział, że jeśli nie zrobi tego teraz to nigdy więcej nie pomści śmierci towarzysza.
-Soren!- Krzyknął Vernes.
-Ten jest mój…- Soren z gniewem w oczach biegł o wiele szybciej niż zwykle, Bestia zasypywała się w piasku, ciężko było jej biec. Mag postanowił wykorzystać tą okazję i wycelował lodowy pocisk wprost w udo bestii. Nagle zamieniła się ona w młodego chłopaka, który konał przebity lodowym kolcem. Soren powoli podszedł do niego łapiąc oddech. Nie myślał o niczym innym niż przelaniu krwi zabójcy przyjaciela.
-Bał się, kiedy go rozszarpywałem! Widziałem strach w jego oczach! Jesteście słabi!- Krzyczał młody wilkołak.
-On zginął w walce, ty zaś jak konające ścierwo- Soren mocno postawił nogę na klatce piersiowej ofiary, po to by przebić jego serce lodowym mieczem. Z ust chłopaka polała się krew powoli spływając i mieszając się z gorącym piaskiem. Po chwili wokół pojawili się magowie z zakonu i spojrzeli na ciało wilkołaka z pogardą. Po Sorenie nie było widać zadowolenia, zabił on chłopaka, który był młodszy od niego. Nie spodziewał się, że będzie czuł on tak wielkie wyrzuty sumienia. Tarius złapał Sorena za ramię próbując go pocieszyć.
-Dobrze zrobiłeś- Odparł Tarius.
-Zabierajmy się stąd- Dodał Vernes. 

wtorek, 31 maja 2016

(5)W sercu piekła



Lochy Miasta Aragos

-Jak chcesz go znaleźć w tym miejscu? Przecież to istny labirynt- Spytał poddenerwowany Soren.
-Spokojnie, muszą go trzymać w najlepiej strzeżonej celi. Ten człowiek zanim tu trafił zdołał bronić się w pojedynkę przed dziesiątkami królewskich inkwizytorów. Przez trzy lata uparcie uciekał od kary. To jeden z najniebezpieczniejszych magów którzy stąpali po tej ziemi- Odpowiedział Vernes rozglądając się po ciemnych lochach i rozświetlając je gasnącą pochodnią.
-Tak właściwie to czemu uwalniamy największego magicznego przestępce ? Możesz mi to wyjaśnić ?
-Bo ten "przestępca" jak go nazwałeś jest nam potrzebny- Lekko zdenerwował się Vernes.
-Skąd wiesz że nam pomoże ?
-Nie wiem...
-Wchodzimy do pierdolonego piekła po to by uwolnić człowieka do którego nawet nie jesteś pewien ?!
-Dokładnie tak synu- Z powagą odpowiedział Vernes. I nie przeklinaj, to nie ładnie - Dodał.
-Że co ? Nie przyszliśmy tu chyba po to abyś uczył mnie kultury.
-Tak , więc znajdźmy w końcu tą cele- Dwójka magów kucała chowając się za zasłoną którą było wgłębienie w ścianie głównego korytarza. Niesamowity smród jaki unosił się w powietrzu był nie do zniesienia właśnie dlatego oboje chcieli wynosić się stąd jak najszybciej. Po chwili małymi krokami zaczęli zmierzać do następnego zakrętu aby nikt nie dowiedział się o ich obecności w tym miejscu. Nagle Soren postanowił niespodziewanie się zatrzymać.
-Schyl się ! -Wykrzyczał. W ułamku sekundy odwrócił się na pięcie i przyzywając lodową włócznie pokierował ją wprost w serce nadchodzącego strażnika. Przeszyty lodowym tworem człowiek upadł na kolana a następnie na klatkę piersiową jeszcze głębiej wbijając narzędzie swej śmierci.
-Popracuj nad czujnością tato- Z uśmiechem skomentował Soren pomagając ojcu podnieść się z ziemi.
-A ty nad wyczuciem, mało brakowało a wzbogacił byś moje czoło o lodowy róg. A teraz trzeba coś zrobić z jego ciałem, jak ktoś je znajdzie to już stąd nie wrócimy.
-Nie mamy na to czasu, za chwile zaczną tędy łazić inni strażnicy, znajdźmy tego człowieka i wynośmy się stąd.
-Ukryjmy je chociaż w którejś z tych pustych cel- Oboje złapali za ciało martwego strażnika i szybkim ruchem zatargali je do celi. Znów oparli się plecami o kamienną ścianę obserwując czy przejście na następny korytarz jest wolne. Po chwili ruszyli w kierunku celi w której miał znajdować się Laxar, mag poszukiwany listem gończym we wszystkich zakątkach Eidenn przez niemal trzy lata. Najemny morderca, chciwy i samolubny kochający adrenalinę i ryzyko ,żyjący w przekonaniu że magia została stworzona by oczyścić świat ze słabych jednostek. Gdy już dotarli do celi i na nią spojrzeli doznali szoku, była ona otwarta a zamek w jej grubych metalowych drzwiach został rozcięty lecz nie ostrzem... a czymś znacznie potężniejszym. Vernes nachylił się nad resztkami zniszczonego zamka leżącego na ziemi.
-Ktoś nas uprzedził ?- Spytał Soren.
-Nie, to jego własna magia-Odpowiedział Vernes.
-Chcesz powiedzieć że on....
-Uwolnił się sam, tak myślę.
-Wynośmy się stąd jak najszybciej- Po tych słowach za plecami dwójki magów pojawiła się grupa trzech uzbrojonych strażników. Ich bogato zdobione zbroje odbijały jedyne promienie światła docierające do tego mrocznego miejsca. Wielkie jednoręczne miecze i metalowe tarcze oznaczały że nie są to zwykli strażnicy lecz straż królewska.
-Pójdziecie z nami, dopuściliście się zdrady przeciwko królestwu Eidenn i samemu wielmożnemu królowi Elricowi, potomkowi pierwszych kr...- w tym momencie w brzuchu strażnika pojawił się lodowy kolec.
-Nie mogłem już słuchać tego bełkotu, wybaczcie- Rzekł Soren z jeszcze wyciągniętą ręką po rzuceniu zaklęcia. Zaraz po tym strażnicy przybrali pozycje bojową zasłaniając się tarczami i podpierając je o ziemie lekko kucając.
-Moja kolej- Pod nosem dodał Vernes wyrzucając dwa ogniste pociski w górę by zaraz potem skierować je w dwójkę wrogów bezlitośnie trafiając ich z powietrza. Następnie dwójka magów rozpoczęła jak najszybszą ucieczkę z tego przeklętego miejsca. Przemierzali biegiem korytarze wypełnione obrzydliwym fetorem gnijących ciał i pleśni zapełniającej puste ściany tego miejsca. Gdy dotarli do wyjścia ich droga została za torowana przez oddział żołnierzy zaś gdy próbowali się cofnąć za sobą zauważyli kolejną grupę. Teraz byli już otoczeni, zdani tylko na siebie w samym sercu piekła. Oparli się o siebie plecami obserwując gotowych do walki ,uzbrojonych żołnierzy.
-To chyba nie mamy innego wyjścia, musimy walczyć. Twoja matka by mnie zabiła gdyby dowiedziała się gdzie cie zaciągnąłem- Lekko uśmiechnął się Vernes.
-Jak zginiemy to przynajmniej w walce , jak przystało na magów-Odpowiedział Soren.
-Zaczynamy?
-Nadążysz za mną ? -Zażartował Soren
-Miałem pytać o to samo- Ojciec nie był mu dłużny.
-Teraz ! - Krzyknął Soren- Rozpoczęła się mordercza walka dwójki samotnych magów z dziesiątkami uzbrojonych strażników. Cios za czar , unik za blok i tak w kółko. W pewnym momencie Soren uderzając o ziemie przywołał wielkie lodowe kolce po których zaraz potem przebiegł i wyskoczył jego ojciec na końcu lądując i podpalając grupę strażników. Wyglądający niczym idealnie dobrany duet magów ,uzupełniali się pod każdym względem. Gdy Soren rozpoczynał ofensywę jego ojciec cały czas go osłaniał by zaraz potem zamienić się z nim rolami. Żaden z nich nie pozwalał by jego partner narażony był na niebezpieczeństwo. Lecz przewaga liczebna wojska dawała o sobie znać, po chwili resztki żołnierzy zdołali zepchnąć Vernesa wraz z synem pod ścianę i powalić na ziemie, szybko związani, pobici i wycieńczeni byli prowadzeni w stronę cel gdy nagle słyszalny w całych lochach głośny hałas przerwał pochód. Oficer stojący na samym przodzie wyszedł za zakręt sprawdzić co wprawiło resztę w tak wielkie przerażenie, po chwili okrzyk bólu zmroził krew w żyłach wszystkich obecnych, był on lekko przytłumiony jakby ktoś chciał zatkać usta swej ofierze. Kroki zbliżającego się wroga wprawiły wszystkich w strach, gdy nagle z za zakrętu wyłoniła się postać w podartych spodniach i skórzanych butach ,na górze zaś ubrany w poplamione łachmany, wyglądał na około 40 lat. Niedbale ścięte blond włosy do ramion i blizna na jego twarzy ciągnąca się od prawego oka aż po lewy kącik ust świadczyły o tym że w królewskich lochach ludzi traktuje się gorzej niż zwierzęta  .Wyraz jego twarzy był lekko psychodeliczny, wpatrywał się on w grupę strażników zaraz potem spoglądając na Sorena swymi brązowymi ślepiami. Lecz to wszystko było niczym w porównaniu do widoku który zaraz zdołali ujrzeć wszyscy gdy tylko wyłonił się cały. W ręce trzymał za włosy głowę przed chwilą jeszcze żywego oficera wydającego rozkazy całej grupie. Teraz martwy już z przerażonym wyrazem twarzy i głową oddzieloną od reszty ciała. Vernes przez chwile wpatrywał się w postać która właśnie wyszła z za zakrętu, bez wątpienia był to Laxar. Jednym ruchem przemknął między żołnierzami jak gdyby się teleportował. Po chwili wszyscy upadli martwi, z wyjątkiem Sorena i jego ojca, najwyraźniej Laxar właśnie ich chciał oszczędzić.
 -Wielki Vernes, niegdyś królewski doradca teraz skazany wyłącznie na moją łaskę. Narobiliście tu niezłego hałasu odciągając uwagę od mojej pustej celi. Dzięki wam jestem wolny.
-Skąd wiedziałeś że tu będziemy ?-Spytał zaniepokojony i lekko poddenerwowany Vernes. Który przepalał już więzy które ograniczały jego ruchy, próbował on więc zagadać Laxara by ten niczego się nie spodziewał
-Mam sporo przyjaciół w tych regionach którzy zdolni są nawet poświęcić swoje życie i posadę by mi pomóc. Co do twoich więzów to wystarczyło poprosić , pomógł bym. Wiem też po co tu jesteście- Vernes ze zdziwieniem słuchał że czujność jego rozmówcy jest tak duża. Gdy już oswobodził siebie i Sorena znów zwrócił się do Laxara.
-Nie mogłeś więc poczekać?-Spytał.
-Nie lubię czekać, wystarczająco czasu spędziłem w tym zasranym miejscu.
-Więc pomożesz nam czy nie?- Wtrącił Soren.
-Może tak, może nie. To zależy ile zapłacicie.
-Nie wystarczy ci że jesteś dzięki nam wolny ?- Zdenerwował się Soren.
-A to pewnie jest twój syn...Taki podobny do ciebie. Wiem o nowym zakonie, i nie pomogę wam. To nie dla mnie, mój czas to pieniądz- Odwrócił się na pięcie i depcząc po ciałach martwych strażników Laxar udał się w stronę schodów prowadzących do wyjścia.
-Nie chciał byś się zemścić na człowieku który zrobił ci tą bliznę? Damy ci ku temu okazję- Krzyknął Vernes. Po tych słowach Laxar na chwilę przystał jakby się wahał co do swojej decyzji.
-Dam sobie radę sam spłacić swe długi-Odpowiedział kontynuując wchodzenie po schodach. Vernes wraz z Sorenem stali nieruchomo. Po chwili Vernes złapał syna za ramię.
-Jeszcze się do nas zwróci-Odrzekł. W jego oczach Laxara była chęć zemsty, a to siła nad którą ciężko zapanować.

Miesiąc później, Dom magów.

-Więc mamy wszystkich -Odrzekł Vernes. 13 najpotężniejszych magów i 8 czarownic. Nowy zakon odbudowany od podstaw. Jestem z was wszystkich dumny- W salonie domu panował ogromny tłok, niektórzy magowie zasiadali przy stołach, inny zaś stali opierając się o ściany. Nagle w cały pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie do drzwi. Venes podszedł do nich i uchylił je lekko.
-Wyczekiwałem cię- Odrzekł.
-Znajdzie się tu jeszcze jedno miejsce? -Dodał Laxar.

sobota, 21 maja 2016

Symbol nowego zakonu


(4)Udumo

Okolice wsi Jarvel

Czwórka magów dosiadających konie zmierzała ku jednej z okolicznych wsi, nazywanej, Jarvel na cześć  generała, który wraz ze swoimi wojskami ocalił przed wiekami te tereny od najeźdźców z północy. Kraina słoneczna i pełna życia, wolna od wojny i wszelkich problemów a ludzie szczęśliwi i pogodni, pochłonięci byli swymi codziennymi zajęciami takimi jak rąbanie drewna czy pranie nad rzeką. Na granicy to normalne, tutaj nie dotarła dotychczas ręka młodego Elrica i jego doradcy.
-Ukrywanie się po wsiach, to do niego nie podobne- Rzekł Irid.
-Właśnie, dlatego wybrał to miejsce- Odpowiedział Soren-Nikt nie spodziewał się, że właśnie tutaj spędzi cały ten czas.
-Czemu to zrobił? Mógł zapobiec śmierci wielu ludzi-Spytała zaniepokojona Eiva.
-Wyjaśnimy wam wszystko, gdy dotrzemy na miejsce- Ze spokojem odpowiedział, Soren- To już niedaleko, to ten dom na końcu. Na skraju wsi stało domostwo obrośnięte przez zielone pnącza, było większe niż reszta we wsi, co wskazywało na dużą liczbę jego mieszkańców. Drzwi były bogato zdobione wyglądały jakby ktoś chciał je spalić, nie pasowały one do całości jak gdyby zostały ukradzione z zamku i wstawione do wiejskiego domostwa. Na twarzy wszystkich magów z wyjątkiem Sorena zawitał uśmiech, wiedzieli, że zdobienia wypalone na drzwiach nie są tu dla ozdoby, lecz pełnią funkcje ochronną. Zaklęcie widniejące na drzwiach było bardzo silne i dało się poznać, że nie rzucił go zwykły mag.
-Czuć jego magie w powietrzu, poznam ją wszędzie- Zażartował Irid. Soren przyłożył prawą ręką do zdobień na drzwiach, które przy kontakcie z nią zapłonęły żywym ogniem, po czym dało się usłyszeć dźwięk otwieranego zamka.
-Wchodźcie-Soren otworzył szeroko drzwi. Oczom wszystkich ukazało się pełne ciepła i pozytywnej energii wnętrze wypełnione książkami, drewniane ściany jak i kamienny kominek tworzyły atmosferę tego miejsca, dla trójki magów było to zaskakujące gdyż inaczej wyobrażali sobie dom potężnego i mądrego maga, jakim był Vernes.
-Wróciłem! - Krzyknął Soren. Nagle z kuchni wyłoniła się odrobinę niższa od Sorena postać, lekki zarost na jego twarzy dodawał mu powagi, Rysy twarzy podobne do swojego syna, Oczy niebieskiej niczym krystalicznie czysty ocean i pofalowane włosy do ramion przypomniały wszystkich, z kim właśnie się zetknęli. Na jego lewym przedramieniu widać było ten sam tatuaż, który miał Soren.W jego oczach zaś zbierające się łzy wzruszenia po tym jak ujrzał swych przyjaciół.
-Irid! Dobrze cię znów widzieć-Odparł Vernes ściskając swego przyjaciela- Dziękuje, że zaopiekowałeś się Sorenem, gdy ja nie mogłem tego zrobić.
-Eiva! Dziecino jak ty wyrosłaś!
-Jestem od ciebie starsza...-Ironicznie dodała, po czym wskoczyła w ramiona mężczyźnie.
-I ty Tariusie, pamiętam, gdy dawałem ci nauki. Byłeś jeszcze wtedy zwykłym żołnierzem, ehh za czasów króla, Urdena wszystko było inne. Zaraz wszystko wam wyjaśnię, ale najpierw siadajcie. Cała piątka magów, zatem zasiadła przy drewnianym stole zastawionym parverską porcelaną.
-A! Zapomniałbym. Rin! Mogłabyś przynieść wina?- Spytał Vernes. Po chwili po drewnianych schodach szła nieznana postać. Wyglądała ona nietypowo, włosy po lewej stronie miała zgolone brzytwą niemal do zera część pozostałych zaczesaną na prawą a całą resztę spiętą z tyłu głowy. Jej zielone oczy były wręcz niezauważalne przy jej nietypowym wyglądzie, który odciągał całą uwagę. Ona także miała tatuaż na lewym przedramieniu, ten sam, co jej współlokatorzy. Drobne ciało i ledwo zauważalne brwi kompletnie nie pasowały do jej wyglądu. Miała w sobie coś intrygującego, coś, co wzbudzało w innych niepokój. Szczególnie w Eivie, która już na początku rzuciła ku niej ostre spojrzenie i nie była to tym razem tylko jej niechęć do towarzystwa innych kobiet.
-Proszę- Dziewczyna grzecznie położyła butelkę wina na stolę nie spuszczając wzroku z Eivy, która sprawiała wrażenie zdenerwowanej.
-Ringaret Auriel Santris...Córka największego skurwiela w tym kraju, który niedawno próbował nas zabić a Sorena nawet trzy razy- Odparła Eiva tłumiąc w sobie gniew, co dało się dostrzec- Może mi ktoś wyjaśnić, co ona tutaj robi? Dziewczyna stała niewzruszona jakby zdanie Eivy nic nie znaczyło.
-Spokojnie, nie traktuj jej jak wroga-Starał się załagodzić spór Soren.
-Pozwól, że ja jej to wyjaśnię- Wtrąciła się niespodziewanie Rin. Jej głos delikatny niczym poranna rosa koił uszy pozostałych magów -Nienawidzę mojego ojca tak samo jak wy wszyscy a może i bardziej. Patrzenie jak morduje moją matkę jest chyba do tego wystarczającym powodem i jeśli ci to pomoże przetrawić moje towarzystwo powiem ci, że mnie także chciał zabić. A teraz siedź i słuchaj, co Vernes ma ci do powiedzenia- Pewnie i dobitnie zadecydowała, co sprawiło, że na twarzy Eivy widoczny wcześniej grymas stał się jeszcze bardziej przerażający a jej ręce niespodziewanie zaczęły drżeć ze wściekłości jakby zaraz miała zerwać się do walki.
-Dziękuje Rin -Rzekł Vernes lekko się uśmiechając.- Pewnie zastanawiacie się jak to się stało, że żyje...Już spieszę z wyjaśnieniami. Jak wiecie wszyscy myślą, że to ja zabiłem króla tuż po tym jak kazał od wycofać żołnierzy z Kirhem. Sprawa wygląda jednak nieco inaczej, poproszono mnie był spalił całe miasto wraz ze mną i królem. Zrobiłem jak mi kazano, lecz nie pozwoliłbym królowi umrzeć, wytworzyłem, więc barierę ochronną nad mną i królem. Staliśmy się jedynymi osobami, które wyszły z tego żywe...
-Więc co z królem? Gdzie on jest?- Wtrącił Tarius.
-Musieliśmy się ukrywać by znów nie wywołać wojny, lecz gdy jego głupi synalek zrobił to za nas, król chciał się ujawnić. Udał się, więc do zamku był znów zasiąść na tronie, jednak jego syn wyprał się ojca i wtrącił go do lochu mówiąc, że nie odda mu tronu. Chciałem go odbić, lecz się spóźniłem, gdy się tam udałem został on zamordowany potajemnie w lochach Aragos.
-Skurwysyn...-Skomentował Irid. Na twarzach wszystkich widać było gniew i zbierającą się nienawiść.
-Dobrze, teraz przejdźmy do rzeczy. Jak wszyscy wiemy Isarion objął posadę królewskiego doradcy, równa się to już z przekazaniem mu tronu. Jego umiejętności perswazji potrafiły omotać nawet największe umysły, więc Elric to tylko formalność. Zebrałem was tu gdyż nadchodzą dla nas, magów ciężkie czasy, jeśli czegoś nie zrobimy...Nas wszystkich czeka śmierć. Zakon musi zostać reaktywowany, zbierzemy najpotężniejszych magów z całego królestwa i nie tylko, by walczyć o naszą wolność.
-Większość z magów została złapana lub zginęła, jesteśmy na wyginięciu. Jak chcesz zebrać ludzi, którzy będą gotowi oddać życie za wolność garstki pozostałych?- Wtrąciła Eiva
-Podnieś tych, którzy cię podniosą, nakarm tych, którzy cię nakarmią i chroń tych, którzy cię ochronią. Gdy im pomożemy oni pomogą nam. To jak? Zgadzacie się? Na twarzach  siedzących przy stole magów pojawił się grymas jakby nie byli przekonani do pomysłu, Vernesa.
-Należałam do starego zakonu, na szczęście odeszłam przed rzezią i jego tragicznym końcem. Ten skurwiel zabił mi wtedy brata, każda okazja by go pomścić jest dla mnie darem. Wchodzę w to- Zaczęła Eiva, jako drugi odezwał się Irid.
-Jeśli ona idzie, to ja też. Jeszcze zrobi sobie krzywdę czy coś...-Rzucił szydercze spojrzenie na Eivę.
-Nie wiem czy to dobry pomysł, brak nam ludzi. On ma przewagę w sile jak i w ilości...Lecz to ty nauczyłeś mnie magii, dzięki tobie zostałem żołnierzem. Mam wobec ciebie dług-Jako ostatni dodał Tarius.
-Co oznacza tatuaż, który was zdobi? Gdy jeszcze należałam do zakonu nikt go nie nosił- Spytała zaciekawiona Eiva.
-To smok zwany Udumo, w dawnych wierzeniach był symbolem honoru i odwagi. Legenda głosi, że pierwsi magowie zdołali zapieczętować go w drewnianym kosturze, który był tak silnie naszpikowany magią, że postanowili go ukryć tak by nikt więcej nie mógł korzystać z jego mocy. Ale to tylko legenda - Lekko uśmiechnął się Vernes. -Teraz jego podobizna służyć nam będzie, jako symbol nowego zakonu.
-No to, na co jeszcze czekamy? Do dzieła!- Zerwał się Irid.


niedziela, 24 kwietnia 2016

(3)Potęga doświadczenia

Miasto Aragos, miesiąc po tragedii w stolicy Eidenn.

Miasto Aragos jak zwykle było słoneczne i pełne pozytywnej energii. Dzieci wesoło bawiące się na podwórkach domów w dzielnicy mieszkalnej jak i ciężko pracujący rybacy w części  portowej tworzyli to miasto. Było ono pełne tradycji i spokoju, jedynym aspektem psującym cały klimat tego miejsca był zamek Króla Elrica będący także najwyższym punktem miasta. Tuż przy głównym placu zapełnionym różnorodnymi stoiskami kupców ze wszystkich stron świata znajdowała się karczma człowieka zwanego Ersen to właśnie do niej zmierzało dwóch magów idących główną ulicą. Stanęli przy wejściu i pewnym ruchem otworzyli drzwi do karczmy aż zaskrzypiały, zapełniona po brzegi klientami słyszana była z końca placu. Elfy, krasnoludy, Bhuny i nawet grupa wędrownych Erenwirów siedzących po prawej stronie od wejścia. Karczma pełna zapachu świeżego chleba i pieczonego prosiaka rozbrzmiewała dźwiękami zabawy i zderzających się glinianych kufli. Był to widok nietypowy gdyż od czasu ponownego wybuchu wojny karczma świeciła pustkami, budziło, więc to zdziwienie na twarzy młodego Sorena stojącego u wejścia budynku. Nagle jego oczom ukazał się mężczyzna, gruby i brudny od pracy przy jedzeniu lecz uśmiechnięty bardziej niż ktokolwiek w całej karczmie. Jego lekki zarost i resztki włosów na głowie rzucały się znacząco w oczy, lecz tym, na co Soren zwrócił uwagę w pierwszej kolejności była blizna na jego policzku. Ciągnęła się od lewego ucha aż po sam kącik ust.
-Soren! Jak dobrze cię widzieć!- Wykrzyczał radośnie.
-Ciebie też- Z mniejszym entuzjazmem odrzekł chłopak. Towarzyszący mu mag nie odezwał się ani słowem.
-Siadajcie, naleje wam piwa i pokroje mięsa.
-Nie trzeba, wolałbym byśmy porozmawiali na górze...-Nalegał Soren.
-A...Czyli o to chodzi...Dobrze chodźmy. Irvel! Przypilnuj karczmy pod moją nieobecność-wykrzyczał do jednej z kobiet podających jedzenie.
Cała trójka wchodziła po drewnianych schodach na pierwsze piętro. Trzeszczały one niczym przeciążony wóz. Dom, na którego parterze znajdowała się karczma nie był nowy, widać było, że pamięta odległe czasy. Gdy weszli na pierwsze piętro gospodarz otworzył pierwsze drzwi po lewej i wprowadził gości do środka. Była to jego sypialnia, zwykła prosta sypialnia prostego człowieka chciałoby się rzec. Soren usiadł na krześle przy łóżku nie pytając gospodarza o zgodę. Jego towarzysz zaś na krześle obok. Zaś gospodarz siadł na łóżku, które znajdowało się przed nimi.
-Dużo gości...Myślałem, że od czasu wybuchu wojny rzadko, kto tu przychodzi-Odezwał się Soren.
-Czasy się zmieniły, od kiedy król ma nowego doradcę ludziom zaczęło się żyć lepiej-Odpowiedział Ersen
-Król? Żyć lepiej? Co ty w ogóle mówisz? A tą bliznę to może zrobiłeś sobie myjąc stoliki?- Odrzekł podenerwowany
-Soren, posłuchaj...Elric jest królem i musimy się z tym pogodzić, nie możemy nic zrobić. Tym bardziej zabraniam ci się mścić...Gdy uciekłeś to oni...Oni zaczęli cię szukać, przeszukiwali domostwa a mnie zatargali do lochów i przesłuchiwali. Nic nie powiedziałem Soren...
-To jasne...Nie bili by cię przecież za współprace...Dobrze, nie będę się mścił bynajmniej nie za twoją bliznę.
-Od kiedy znalazł tego nowego doradcę w mieście żyje się lepiej, ludzie nareszcie przestali głodować i bać się wyjść na ulice.
-Kim jest ten jakże wspaniały człowiek?- Odpowiedział z ironią Soren.
-Nie znam go, pierwszy raz ujrzałem go tydzień temu, gdy zarządzał wojskiem pod zamkiem. Elric powierzył mu praktycznie całe królestwo, musi mu ufać i to bardzo. Dziwi mnie jednak to, że z tego, co mówią plotki to jest on magiem a wiesz jak bardzo król was nie lubi.
Po Sorenie widać było zdziwienie i lekki niepokój. Tarius siedzący obok nagle trochę się ożywił.
-Jak wygląda ten mag?- Spytał Tarius.
-Ubiera się w czerń, szczupły wysoki, dobrze mu z oczu patrzy.
-A coś więcej? Kolor włosów?
-Czarne jak smoła, krótkie i zaczesane na bok, często chodzi w kapturze, wielki on taki ze zakrywa mu całą głowę aż twarzy nie widać. Raz tylko żem go widział bez kaptura, zdenerwowany wtedy był czymś i to chyba nie byle, czym.
Soren i Tarius spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
-Nie żebym was wyganiał, ale dziś mają polować na jakąś kapłankę...Smoczą chyba czy jakoś tak. Jeszcze was złapią i co wtedy?
-I tak planowaliśmy się już zbierać, co nie Soren?- Wtrącił Tarius łapiąc Sorena za rękaw płaszcza. Oboje wstali i udali się powolnym krokiem w stronę drzwi.
-Nie zróbcie nic głupiego...-Dodał na koniec Ersen.

Godzinę później

-Jak chcesz ją znaleźć? Smoczy kapłani pozostają anonimowi by nikt nie chciał posiąść ich mocy -Rzekł Soren.
-Ktoś mający w sobie tak dużo energii magicznej nie jest w stanie tego ukrywać, istnieją oczywiście zaklęcia maskujące energie, lecz nikt nie jest w stanie ukryć jej całkowicie-Odpowiedział Tarius jedzący świeże jabłko, które wziął z karczmy.
-Więc umiesz ją znaleźć?- Spytał zaniepokojony Soren.
-Ja nie...Ale nasz królewski doradca zapewne umie.
-Chcesz mi powiedzieć, że będziemy czekać aż Isarion ją znajdzie? I co potem? Chcesz z nim walczyć?!- Zdenerwował się Soren.
-Nie...-Powiedział mlaskając
-To, co będziemy robić?- Odrzekł coraz bardziej zdenerwowany Soren.
-Ehh, ale ty jesteś irytujący, zrobię to tak jak w lochach zamku Eidenn-Tarius był spokojny jakby było to proste i szybkie zadanie.
-A co ze mną? Co mam robić?- Spytał zafascynowany.
-Ty? Będziesz na mnie czekał w lesie na północ od głównej bramy...
-Żartujesz? Mam stać i na ciebie czekać?!- Wykrzyczał Soren.
-Tak, dokładnie to chce powiedzieć. A teraz już ruszaj, Isarion właśnie wychodzi -Odrzekł Tarius kończąc jedzenie jabłka. Po chwili oczom obydwu magów obserwujących z ukrycia wejście do zamku ukazał się królewski doradca.

Wieczór tego samego dnia.

Słońce powoli chowające się za widnokręgiem oddawało swoje ostatnie promienie, gdy grupa królewskich tropicieli wraz z doradcą i plutonem egzekucyjnym zmierzali do ruin starej farmy obok miasta, to tam właśnie odbyć się miała egzekucja. Tuż za nimi w ukryciu podążał Tarius w niewiedzy o tym, że Soren nie posłuchał się go i cały czas podąża za nim. Nagle pluton egzekucyjny stanął w miejscu a jeden z mężczyzn zdjął szmaciany worek z głowy kobiety. Była młoda, miała niewiele ponad 16 lat, długie blond włosy jasne niczym poranne promienie słońca a jej twarz była pulchna, można było ujrzeć na niej grymas i wzrok przerażenia.
-To tutaj zginiesz, przyjrzyj się dobrze, bo to ostatnie miejsce, które zobaczysz-Rzekł ten sam mężczyzna, który zdjął worek z głowy dziewczyny.
-Wykonać wyrok! - Krzyknął królewski doradca wyjmując z kieszeni swego płaszcza klejnot, który kolorem przypominał świeżo wylaną krew, sam kolor wzbudzał strach w oczach świadków. Nagle z za drzew wybiegł rozpędzony Tarius, jedyne, co widział to swój cel, cel, który musi zrealizować. Biegł wprost na młodą kapłankę, lecz popełnił błąd nie zauważając nadlatującego w jego stronę zaklęcia Isariona. Tarius rozpędzony upadł na ziemie sunąc ciałem przez parę metrów obracając się przy tym.
-O...To ty...Ty mi wtedy przeszkodziłeś w zabiciu tego ścierwa- Odpowiedział podekscytowany Isarion, jego głos brzmiał niczym głos psychopaty uszczęśliwionego nową ofiarą.
-Khm...-Wydusił z siebie Tarius. Isarion powolnym krokiem zmierzał do Tariusa, jak kat do swej ofiary. Nagle niespodziewanie poczuł silny ból między łopatkami, był tak silny, że zdołał powalić mężczyznę na jedno kolano, zaklęcie Sorena wychodzącego właśnie z ukrycia pewnie rzucone w stronę wroga, idąc odepchnął on oddział próbujący mu przeszkodzić w pomocy Tariusowi. Po chwili rzucił kolejne przypominające kule zbitych i kłębiących się błyskawic, odepchnęło Isariona na odległość około dwóch metrów. Gdy mężczyzna zaczynał wstawać na jego twarzy dało się dostrzec tak wielkie zdenerwowanie, że nawet pewny siebie Soren zdołał się go wystraszyć. Wiedział, że teraz nie ma już odwrotu, musi dokończyć to, co zaczął, rzucił trzecie zaklęcie, lecz tym razem zostało zablokowane przez barierę, którą zdołał wytworzyć na pół stojący Isarion. Biegnąc, Soren nagle zatrzymał się w odległości paru metrów od swojego rywala, Isarion wstał i zrzucił z siebie płaszcz, który miał na sobie.
-No chodź bękarcie! Zobaczymy czy wdałeś się w ojca- W głosie Królewskiego doradcy słychać był podenerwowanie i niepokój tak jakby bał się swego przeciwnika. Soren zacząłem rzucać zaklęcia z niewiarygodną i niespotykaną jak dla niego szybkością, błyskawica za błyskawicą, ostrze za ostrzem, pocisk za pociskiem. Tempo, jakie narzucił było tak ogromne, że na twarzy blokującego jego ciosy Isariona widoczny był strach, pierwszy raz od bardzo dawna. Żaden z magów nie chciał odpuścić, zaklęcie za blok i tak nieprzerwanie przez niecałą minutę. Nagle Soren upadł na kolana i podparł się o ziemię ręką dając znać rywalowi, że opadł już z sił.
-Moja kolej- Rzekł Isarion, na którego twarzy pojawił się jeszcze większy gniew, po którym zostało rzucone zaklęcie w stronę Sorena leżącego na ziemi. Nie było to zaklęcie, które rzucał wcześniej, te było inne wyglądało jak kula stworzona z materiału przypominającego nieznaną czarną energie. Kula leciała wprost na twarz młodego mężczyzny, lecz ten w ostatniej chwili zdążył rozproszyć zaklęcie i odrobinę je zamortyzować. Przyjął je całym ciałem, które po chwili zostało wybite w powietrze w skutek uderzenia. Bezwładne ciało Sorena unosiło się nad ziemią by po chwili z wielkim impetem upaść w dół. Soren ledwo żywy leżał na ziemi widząc, że jego towarzysz wraz ze smoczą kapłanką uciekają w kierunku lasu, jedyne, co zdołał zrobić to wyciągnąć obolałą rękę ku przyjacielowi, lecz ten widząc to odwrócił tylko głowę i teleportował siebie i swoją towarzyszkę. Na wyciągniętą rękę Sorena po chwili nadepnął, Isarion, bez litośnie łamiąc ją za pomocą zaklęcia. Krzyki Sorena był tak głośne, że przerażały nawet pluton egzekucyjny obserwujący całą sytuację. Doradca poniósł chłopaka za fraki i wymierzył potężny cios w jego brzuch. Z ust chłopaka wypłynęła krew, spływała ona po brodzie kapiąc na ubranie Sorena.
-Nikt ci już nie pomoże-Rzekł zirytowany Isarion.
-Pierdol się...-Zdołał wykrztusić chłopak. Po tych słowach przyjął kolejne uderzenie, tym razem na twarz. W powietrzu słychać było dźwięk łamanej szczęki i okrzyki bólu młodego chłopaka. Lecz Isarion nie miał dosyć, chciał on dobić swą ofiarę serią morderczych zaklęć. Soren z każdym kolejnym uderzeniem odpychany był po ziemi coraz dalej, gdy w końcu przestał się ruszać jego rywal postanowił odpuścić i podejść do jego ciała.
-Nie żyje- Stwierdził przykładając dwa palce do szyi martwego chłopaka.
-Co mamy z nim zrobić?- Spytali mężczyźni z plutonu egzekucyjnego.
-Wrzucić do rowu, jest takim samym śmieciem jak jego ojciec- Powiedział z pogardą.
-Potęgi nabiera się wraz z doświadczeniem-dodał na koniec Isarion
Po chwili mężczyzna teleportował się do zamku a pozostali mężczyźni zrobili to, co kazał. Po upływie pół godziny na miejsce podjechał nieznany wóz zaprzęgnięty w dwa brązowej maści konie, z którego wysiadła dwójka postaci w kapturach.
-Spóźniliśmy się -Stwierdziła jedna z nich.

14 Miesięcy później

-To mówicie, że egzekucja dzisiaj na północ od wsi? Tam na stepie?
-Tak mości panie-Odpowiedział wieśniak
-Dziękuje, macie tu trochę grosza, trudne czasy nastały-Powiedział tajemniczy postać okryta peleryną.
Nieznajomy wsiadł na konia i pognał, czym prędzej we wskazane miejsce. Po chwili widać już było oddział lekko opancerzonych żołnierzy i maga stojącego na ich czele, wszyscy na przeciwko związanych postaci. Był to mag Tarius wraz z Eivą i Iridem czekali oni na stracenie. Tajemnicza postać zsiadła z konia i stanęła w miejscu patrząc na rozwój wydarzeń nagle jeden z żołnierzy wydarł się w jej kierunku.
-Hej ty! Spierdalaj stąd! Już!- Tajemnicza postać dalej stała niewzruszona. Po chwili cały oddział patrzył już w stronę nieznajomego i żołnierza, który zmierza w jego stronę wyjmując miecz z pochwy.
-Guza szukasz?!- Wykrzyczał będąc niecałe trzy metry od tajemniczego człowieka. Nagle postać ta mocno chwyciła za rękę przeciwnika a drugą ręką stworzyła coś, co przypominało lodowy miecz, który po chwili szybkim ruchem przeciął przeciwnika na pół. Cały oddział uciekał już w popłochu, ale Isarion nie miał w zwyczaju uciekać. Tajemnicza postać zrzuciła z ciebie pelerynę z kapturem. Oczom wszystkich ukazał się młody mężczyzna przypominający Sorena, lecz jakby doroślejszego, poważniejszego i z blizną na szyi. Jego wzrok był pełen spokoju i pewności siebie, wiedział on, po co tu przybył i czego chce. Na jego lewym przedramieniu widniał tatuaż kostura wykończonego smokiem u nasady, smok wijący się na kosturze był  symbolem Zakonu Czarnej Róży. Zakon rozpadł się lata temu, dlatego zdziwił go fakt posiadanie go przez chłopaka.
-Skąd masz ten tatuaż?! Kto ci go zrobił? Mów!- Wykrzyczał zdenerwowany Isarion, w jego głosie usłyszeć się dało dozę strachu.
-Zdziwiony, co? Trzeba było mnie wtedy dobić- Chłopak szybko zmienił temat.
-To niemożliwe, zabiłem cię wtedy i kazałem wrzucić do rowu- Wydusił zdziwiony królewski doradca.
-Cóż, pomógł mi wtedy pewien miły człowiek- Rzekł Soren, po czym zaczął iść w stronę przeciwnika. Isarion postanowił tym razem upewnić się, że jego rywal zginie, zaczął rzucać w jego stronę zaklęciami. Przez gniew, który go przepełniał nie myślał już nad swoimi posunięciami, popełniał błędy, których normalnie nie był by wstanie popełnić. Tym razem to Soren zablokował jego morderczą serię. Doradca zdołał rzucić  jeszcze dwa zaklęcia w stronę rywala, po czym opadł z sił.
-Moja kolej- Na ustach Sorena pojawił się szyderczy uśmiech jakby gardził on błędami przeciwnika. Soren w ciągu kilku sekund wyczarował wokół siebie chmarę lodowych kolców, które od razu skierował w stronę przeciwnika. Wszystkich udało mu się uniknąć, z wyjątkiem jednego, który trafił go w prawe udo. Isarion upadł a młody Soren nie tracąc czasu podbiegł do niego kopiąc frontalnie w jego klatkę piersiową. Mężczyzna leżał na ziemi, wszystko wskazywało na to, że tym razem role się zamieniły, lecz ten teleportował się parę metrów dalej. Soren nie spuszczał przeciwnika z oczu, śledził każdy jego ruch by tym razem to on zdobył przewagę w walce. Isarionowi udało się wstać, zrobił to jednak z wielkim bólem, co było widać po grymasie na jego twarzy. Nagle postanowił wyjąc lodowy kolec tkwiący w udzie, jednym, szybkim ruchem wyrwał go i odrzucił jakby nie robiło to na nim wrażenia. Próbował zachować szacunek w oczach przeciwnika, lecz na Sorenie nie zrobiło to wrażenia. Postanowił nie dawać przeciwnikowi chwili wytchnienia i znów rozpoczął ofensywę. Rozbiegł się w stronę Isariona po drodze unikając nadlatującego zaklęcia przypominającego zielony promień, obrócił się przy tym całkowicie, lecz biegł dalej, zaklęcie wręcz otarło się o jego klatkę piersiową. Chłopak był zaledwie kilka kroków od swego przeciwnika, po chwili w jego dłoni kształtować się zaczął lodowy miecz. Cios, który zadał w swojego przeciwnika zranił go mocno w lewe ramię a Soren został szybko odepchnięty przez zaklęcie obronne. Soren się nie poddawał, dalej nacierał na przeciwnika próbując zadać atak lodowym orężem, lecz został on szybko trafiony przez swego rywala. Kopnięcie kolanem wymierzone tuż po uniknięciu ciosu Sorena było tak mocne, że zdołało powalić chłopaka na ziemię. Isarion zaś poczuł silne uderzenie w lewą stronę żeber, które zdołało odepchnąć go na kilka metrów, było to zaklęcie Eivy, która uwolniła siebie jak i dwójkę magów jej towarzyszących. Ranny Isarion widząc to znów się teleportował, tym razem z dala od walki. Był to drugi raz w życiu, kiedy królewski doradca zmuszony był do ucieczki.
-Gdzie byłeś przez ten cały czas? Myśleliśmy, że nie żyjesz!- Wykrzyczała, Eiva
-Mam dla was wiadomość- Powiedział spokojnym głosem Soren.
-Co!? O co chodzi?!-Spytał, Irid.
-Mój ojciec żyje.

wtorek, 29 marca 2016

(2)Przyjaciel lub wróg

Okolice wyżyny Hirenval

Było to jedno z niewielu miejsc, do którego nie dotarła wojna i król Elric ze swoim wojskiem. Miejsce to znane z pięknych górskich krajobrazów rozchodzących się wokół nie potrafiło zawieść człowieka, który tędy przechodził. Na dole piękne zielone lasy, majestatyczna leśna zwierzyna a na górze ośnieżone czyste jak len górskie szczyty. Górskie drogi wykute w skałach stały się najszybszą drogą do szczytu, na jednej z nich widać było dwóch wędrowców podróżujących konno. Byli to magowie Soren i jego starszy kolega Irid będący dla niego jak mentor. Zmierzali na coroczne zebranie rady czarodziejów, które odbywało się w pierwszy dzień lata. Argel król państwa Eidenn użyczał magom, co roku swego zamku by ci mogli się naradzać w ważnych kwestiach.
-Ostatni raz daje ci nas prowadzić! - Wykrzyczał Irid.
-Gdybyś tak nie narzekał byli byśmy już na górze-odpowiedział Soren.
-Nie widzisz, że na droga się sypie? Prędzej nas zabijesz niż tam dotrzemy.
-Nic się nie sypie, jadę tędy, co roku. Może trochę się rozwaliła od ostatniego zebrania rady, ale to solidna droga wybudow...O Kurwa!
Pod kopytami wierzchowca Sorena zerwał się kawałek drogi i runął w dół. Spłoszony wierzchowiec niemal nie zrzucił obydwu magów w przepaść. Na twarzy Sorena widać było zażenowanie i wstyd w przeciwieństwie do Irida, który pogardliwie rzucił na niego wzrok.
-Chcesz coś jeszcze dodać?- Ironicznie spytał Irid.
-Zawsze wytrzymywała...
-Dobra zawracamy, przez twoje skróty mamy pół dnia drogi straty.
Oboje zawrócili i zmierzali drogą, którą weszli na wykutą w skale ścieżkę. Po lewej stronie widać było wielką przepaść a po drugiej była ściana skalna, o którą wręcz musieli się ocierać by nie spaść. Gdy okrążyli już górę zaczęło robić się ciemno.
-Dzisiaj już tam nie dotrzemy, rozbijemy tu obóz i przeczekamy tu noc- odparł Irid.
-Przecież możemy iść...
-Przeczekamy-wtrącił szybko Irid
-Dobrze, rozejrzę się za drewnem na opał.
Dwie godziny później
Ognisko płonęło pięknym i czystym ogniem a dwóch magów siedziało i ogrzewało się przy nim.
-Myślisz, że Eiva będzie na zebraniu? Chyba dalej jest w radzie-Wtrącił niespodziewanie Soren
-Musimy do tego wracać?- Odparł niechętnie Irid
-Wiem, że za nią nie przepadasz, ale ostatnio mi pomogła a wręcz uratowała mi życie.
-Ona? A to dobre, za darmo nie podniosła by dupy z zamku króla Olgierda. Jedyne, o czym myśli to pieniądze i czubek własnego nosa.
-Pomogła mi wydostać się z lochów zamku Aragos, lecz może to, dlatego że kiedyś to ja jej pomogłem.
-I tak pewnie każe ci zapłacić za swoją pomoc.
-Ty, Irid. A czemu ty właściwie jej tak nie lubisz? Wiem tylko, że dawno temu mieliście romans, krótki i przelotny, ale romans. Nigdy mi nie mówiłeś, co było dalej.
-Nie ma, o czym gadać-Odrzekł podenerwowany.
-No powiedz, no -Z uśmiechem dodał Soren.
-Gdyby kobita chciała ci odciąć łeb, gdy spałeś tylko za to, że głośno chrapiesz nie był byś chyba szczęśliwy-Z lekkim naburmuszeniem odrzekł Irid
-Zawsze wiedziałem, że jest charakterna, ale żeby zabijać swojego najlepszego kochanka- Soren uśmiechnął się i dopił resztki Elfickiej czystej.-Poza tym należała do Zakonu Czarnej Róży, byle, jaki mag by się tam nie dostał.
-Fakt jest dobra, lecz jej egoizm zawsze wygrywa. Skończmy już ten temat…ehh piękne dziś niebo, nieprawdaż?- Dodał zamyślony Irid.
-Tak, takie samo jak na naszej pierwszej wspólnej misji-Z uśmiechem odpowiedział Soren.
-Wspólnej misji? Haha! Uczepiłeś się mnie wtedy jak rzep brudnej sierści.
-Ej! Dobrze wiesz, że to nie tak, chciałem abyś nauczył mnie czegoś więcej niż regułki wypisane w księgach mojego ojca.
-Tak tylko się droczę, wiesz, że lubię to robić. Poza tym gdyby nie ty, nie było by mnie tutaj.
-Fakt, uciekanie przed upiorami nie idzie ci zbyt dobrze.
-Były przerośnięte i nadzwyczaj nieustępliwe.
-Masz racje, rzadko się takie spotyka. Robi się już późno, a ja jestem zmęczony...
-Idź spać Soren, ja stanę na warcie a potem się zmienimy-przerwał mu Irid.
Poranek dnia następnego
-Ruszajmy, może się nie spóźnimy-Odrzekł Irid
W powietrzu unosił się zapach świeżości, który towarzyszył każdemu porankowi. Rosa osadzona miękko na trawie dodawała piękna całej sytuacji. Mgła, która wisiała nad horyzontem a chłód powietrza dawało się odczuwać od razu. Oboje wsiedli na konie i ruszyli w drogę. Tempo, jakie narzucił Irid było ogromne, koń Sorena ledwo nadążał za cwałem konia, który był przed nim. Jechali oni przez las, który pełen był zieleni i kwitnącej roślinności. Gdy wyjechali z lasu ich oczom ukazał się wielka pełna przepychu i zapierająca dech w piersiach budowla. Mury, które rozchodziły się wokół miasta były ogromne. Miasto, które kryło się za wielkimi murami było stolicą państwa Eidenn. Gdy dojechali do bramy zamku strażnicy grzecznie się ukłonili i wskazali im drogę do głównego budynku. Magowie zmierzali powoli ku głównemu zamkowi, przy wejściu zostawili konie i przywiązali je do drewnianego pala. Gdy otworzyli drzwi ujrzeli bogato zdobioną sale wypełnioną po brzegi czarodziejami z zakątków całego świata. Wszyscy najpotężniejsi magowie zebrani w jednym miejscu, coś pięknego.
-O! Jest i ona - Wyrwał nagle Soren
-Nie, błagam cię nie rób tego -zmartwił się Irid
-Witaj Eivo!- Krzyknął z uśmiechem Soren a czarodziejka odwróciła się ku niemu i zmierzała w jego stronę. Miała proste czarne włosy sięgające do połowy pleców, oczy miała zielone niczym świeża trawa. Jej twarz była gładka, bez najmniejszej zmarszczki i oznak starości. Jej sposób chodzenia był specyficzny, nie zwracała uwagi na innych, zawsze szła wyprostowana i z piersiami dumnie wyciągniętymi do przodu. Ubrana była w czarną suknię z wycięciami po bokach Która sięgała do kostek. Na głowie zaś miała wianek z czarnych róż, był to efekt jej sentymentalności i tęsknoty za bratem od którego niegdyś go dostała. Zaś jej  długie czarne kozaki dopełniały cały jej styl. Robiła duże wrażenie, wszyscy wokół nie mogli oderwać od niej wzroku.
-No i cały piękny dzień w pizdu...- Dodał pod nosem Irid. Czarodziejka podeszła do dwójki magów i lekko się zaśmiała.
-Witajcie kochani, już myślałam, że nie przyjedziecie.
-Mi też miło cię widzieć-odparł Soren
-A ty Irid wyprzystojniałeś, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy - Ironicznie uśmiechnęła się Eiva.
-A ty dalej brzydka jak dupa trolla-pod nosem odpowiedział Irid.
-No cóż nigdy nie byłeś typem romantyka- z ust Eivy zniknął uśmiech i pojawił się wyraz twarzy ponury jak najciemniejsza noc.
-Trzymaj mnie, bo ją zabije! -W tym momencie na sali zapadła cisza a wszyscy obecni odwrócili się w stronę trójki czarodziejów.
-Irid błagam cię zachowuj się- wyszeptał Soren trzymający Irida by ten nie rzucił się na czarodziejkę. Idź się czegoś napij a ja z nią pogadam -dodał Soren. Mag uspokoił się i udał w stronę najbliższego stołu nie przestając ze wściekłością patrzeć na Eive.
-To, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? -Spytała Eiva
-Chciałem ci podziękować...Za pomoc w lochach.
-Nie ma, o czym mówić zawsze spłacam swoje długi kiedyś ty mi pomogłeś, więc się odwdzięczyłam.
-Mam tu trochę pieniędzy, nie dużo, bo ostatnio ciężko ze zleceniami-Odparł Soren wyciągając skórzany mieszek.
Eiva zaśmiała się dosyć mocno nie wyciągając ręki po zapłatę. Schowaj to, nie wygłupiaj się. Wiem, że o moim pociągu do pieniędzy słyszał już cały kontynent, ale nie jestem aż taką suką, potrafię się odwdzięczyć -Wtrąciła czarodziejka
-Dziękuje, nie jesteś aż taka zła jak wszyscy myślą.
-Mało mnie znasz, jeszcze zdążysz się przekonać, że potrafię byś irytująca -dodała Eiva
-Swoją drogą ładnie dzisiaj wyglądasz...Jak...
-Jak na kogoś, kto ma blisko 200 lat? To chciałeś powiedzieć - Oboje zaśmiali się pod nosem. Ty też całkiem nieźle wyglądasz, tylko śmierdzisz jak bury pies.
-Przez kilka ostatnich dni nie miałem okazji się umyć, ciągle byłem w drodze.
-Rozumiem, nie zajmuje ci, więc czasu idź na górę i się rozgość.
-Dobrze, do zobaczenia, więc później- odparł Soren
-Do zobaczenia...
Soren udał się w stronę przyjaciela, z uśmiechem na ustach. Irid popijał w tym czasie najlepsze wino, które postawione było na stole.
-Chodźmy na górę, muszę się umyć - odrzekł, Soren
-Komplementy, żarciki, widzę, że dobrze się dogadujecie-oburzył się Irid
-A ty, co?  Zazdrosny?
-Ja? Nie żartuj nawet tak.
-Ale musisz przyznać, że trzyma się całkiem nieźle.
-Przecież dobrze wiesz, co zrobiła...
-Tak, tak uwięziła ostatniego dżina na kontynencie.
-I zażyczyła sobie być wiecznie piękna i młoda-Z pogardą dodał Irid.
-To jej sprawa, czego sobie zażyczyła-odpowiedział Soren
-Mogła zakończyć wojnę, zapobiec głodówce, pomóc biednym a ona sobie życzyła być wiecznie kurwa młoda!
-No fakt masz trochę racji, bije z niej egoizm.
-Dobra chodź już do tego pokoju- Odparł Irid dopijając trunek ze zdobionego kielicha.
Godzinę później
Dwójka magów schodziła wielkimi schodami na parter wielkiego zamku. Gdy nagle i niespodziewanie wpadli na Eive Taidenhart.
-O! To wy -Odrzekła, Eiva
-Czy ona da mi kiedyś spokój...-Wyszeptał pod nosem Irid
-Możesz zwracać się do mnie bezpośrednio, i tak cię słyszę- z gracją powiedziała Eiva
-Nie mam ci nic do powiedzenia- dodał oburzony Irid.
Już na schodach było słychać poważną i elegancką muzykę.Gdy zeszli na parter pierwsze, co rzuciło się w oczy to samotny człowiek siedzący w rogu, jako jedyny był w kapturze. Cały ubrany był w brudne jakby stare łachmany, w niczym nie przypominał maga.
-A ten to, kto?- Spytał zdziwiony Soren.
-To nowy mag w radzie, dostał się tu za zasługi wojenne. Uważałabym na niego, to wojenny kundel, psychol. Gdy miał 12 lat zabił własnego ojca za pomocą ognistego zaklęcia, spalił biedaka żywcem.
-Rzeczywiście, nie zbyt normalny. Nastały ciężkie czasy każdy to może być przyjacielem...Lub wrogiem -dodał Soren.
-Dobra, może zatańczymy?- Spytała wesoło Eiva łapiąc Sorena za rękę.
-Czemu nie...
Gdy Soren i Eiva tańczyli ze sobą Irid znalazł sobie młodą i urodziwą partnerkę do tańca. Cała sala przez chwile mogła zapomnieć o codziennych problemach i rozterkach tańcząc w rytm muzyki.Po chwili Soren zauważył, że tajemniczy czarodziej siedzący w rogu nagle zniknął. Cała trójka tańczyła tak jeszcze przez chwilę wpatrując się piękną sale wypełnioną drogą zastawą i obrazami.
-Chodźmy, bo spóźnimy się na oficjalną naradę w sprawie króla Elrica- nagle powiedziała Eiva
Cała trójka udała się w stronę największej sali, w której miała odbyć się oficjalna narada. Gdy weszli do środka prawie wszyscy członkowie byli już na miejscu. Soren, Eiva i Irid zasiedli na miejscach i czekali na przemówienie prowadzącego. Rada czarodziejów nie miała przywódcy, zaburzyłoby to tylko spokój panujący między jej członkami. Każdy z przynależnych był równy, nie było osób, które miały by większy bądź mniejszy autorytet by nie wszczynać konfliktów.
-Chciałbym was serdecznie powitać na dorocznym zebraniu rady magicznej w Hirenval. Pragnę też podziękować królowi Argelowi za użyczenie nam zamku po raz kolejny. Na początek przedstawić wam chce nowego członka rady, Isariona Santrisa- Głośno zaczął przemowę mag stojący przy mównicy.
Gdy ubrany na czarno mężczyzna wszedł na salę, część magów zamarła w bezdechu. Znali go, był to założyciel Zakonu Czarnej Róży, do którego przed laty należał ojciec Sorena. Mężczyzna spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął, lecz nie był to szyderczy uśmiech, lecz miły i przyjemny. Mężczyzna był bardzo młody, co było dziwne gdyż z opowieści Vernesa, które przekazywał swojemu synowi wynikało, że powinien mieć około 50 lat. Tymczasem wyglądał on na zaledwie trzydzieści, znacząco zdziwiło to Sorena. Isarion usiadł przy stoliku znajdującym się na przeciwko mównicy i spoglądał on na prowadzącego.
-Isarion... To...To ten legendarny mag...Założyciel zakonu...Myślałem, że nie żyje- Z przerażeniem wydukał Irid.
-Wszyscy tak myśleli- Dodał zaniepokojony Soren
-Dobrze skoro początek mamy już za sobą, bo nie widzę by nasz kolejny nowy nabytek się zjawił, więc przejdę do poważniejszych tematów, Sytuacja w kraju nie ma się za dobrze,  ciągle słychać o morderstwach i gwałtach. Posta...-Mężczyźnie przerwał wielki huk, który doszedł z sali obok. Wszyscy zaniepokojeni wstali ze swoich miejsc i czekali na rozwój wydarzeń. Nagle do sali wpadła grupa ciężko uzbrojonych mężczyzn wyważając przy tym drzwi. Bez wątpienia było to wojsko króla Elrica. Rozpoczęła się panika wszyscy zaczęli rzucać zaklęcia w stronę żołnierzy w obawie o własne życie. Część magów rozbiegła się po zamku inni zaś próbowali powstrzymać zagrożenie. Kilkoro magów próbujących walczyć wręcz z żołnierzami zostało zabitych niemal od razu. Soren wraz z dwójką towarzyszących mu magów zaczęli uciekać na górę zamku. Wbiegali oni po wielkich schodach, gdy nagle ktoś uderzył w nich zaklęciem, było to potężne zaklęcie, które mógł rzucić tylko silny mag. Soren spadł ze schodów na parter gdzie został trafiony po raz drugi, Irid i Eiva uciekali na górę, zaś Soren zaczął biec w stronę piwnic pod zamkiem trzymając się za ranną klatkę piersiową. Królewskie piwnice znajdowały się nieopodal wielkich schodów, były one wypełnione różnorakimi składnikami i winami z całego świata. Gdy zbiegł na dół i złapał oddech, poczuł smród panujący tutaj, który był nie do wyobrażenia, ściany porastał mech a podłoga była wilgotna, nagle Soren usłyszał głos za swoimi plecami i po raz kolejny poczuł trafiające go  zaklęcie uderzając o podłogę.
-Witaj chłopcze-Odrzekł nieznajomy.
Soren leżąc bez sił na ziemi nie wiedział czyj to głos, od razu pomyślał o magu, którego widział, gdy tańczył z Eivą. Nagle poczuł po raz kolejny uderzenie na swoich plecach. W efekcie bólu zdołał wykrzesać z siebie krzyk nienawiści:
-Taki z ciebie wojskowy a rzucasz zaklęcia nie potrafiąc spojrzeć mi w oczy!
-Oj nie jestem wojskowym jestem kimś znacznie gorszym- Odpowiedział powoli i łagodnie oprawca.
Soren znów poczuł bolesne uderzenie zaklęcia na swoim ciele, po którym stracił przytomność.
Dwa dni później
Soren czuł jakby jego głowa rytmicznie pulsowała próbując wybuchnąć. Wszystko go bolało jedyne, co pamiętał to głos nieznajomego i ból, który mu sprawił.Gdy otworzył oczy ujrzał pomieszczenie, w którym się znajdował, była to drewniana chata, która była bardzo przytulna i ciepła. Soren leżał w łóżku przykryty futrem z dzika, Jego rany były opatrzone dosyć profesjonalnie jak gdyby robił to lekarz. Łóżko znajdowało się obok kominka, który wyglądał jakby od dawano nikt go nie używał, płomyk wesoło podskakiwał na zwęglonym drewnie. Nagle to pokoju wszedł mężczyzna, Soren przez chwile się mu przyjrzał, gdy nagle wyskoczył z łóżka zrzucając z siebie ciepłe futro i rzucając zaklęcie wprost w twarz mężczyzny, który na czas zdążył odskoczyć i upuścił drewno, które miał na rękach. Był to ten sam mężczyzna, który siedział w rogu sali, gdy Soren tańczył z Eivą. Drewno było rozsypane po pokoju a mężczyzna lekko oszołomiony.
-Nie zbliżaj się, bo cie zabije!- Wykrzyczał Soren.
-Co ty robisz?- Krzyknął mężczyzna.
-Wiem, że to ty chciałeś mnie w tedy zabić!
-Uspokój się i daj mi to wyjaśnić, jesteś osłabiony i w dodatku ranny.
-Dobrze masz chwile, ale potem nie myśl, że cię oszczędzę.
-Usiądź, więc i mnie wysłuchaj.
Soren usiadł na łóżku wpatrując się w mężczyznę, który oparł się ramieniem o drewnianą ścianę.
-No wiec na tak, zacznijmy od początku. Nie zdążyłem na czas przyjść na oficjalną naradę, punktualność nigdy nie była moją mocną stroną, ale teraz nie o tym... Gdy szedłem spóźniony na spotkanie zauważyłem wojsko, które biegło w stronę sali. Wtedy właśnie się zaczęło, zbiegłem wtedy na dół by w spokoju się teleportować z tego obrzydliwego miejsca. Nagle usłyszałem krzyki i męski głos, podszedłem i to ujrzałem... To byłeś ty leżący w półżywy na ziemi i mężczyzna nad tobą, który próbował cię zabić. Był ubrany w czerń i miał wielki kaptur jakby chciał zakryć swoją całą twarz... I udało mu się nie zdążyłem jej ujrzeć. Leżałeś już nie przytomny a on chciał cię dobić.Pomyślałem, że nie mogę cię tak zostawić, wojsko nauczyło mnie jednego. Gdy uratujesz komuś życie ten ktoś może zrobić w swoim życiu coś dobrego, dlatego podbiegłem w waszą stronę i rzuciłem zaklęcie obezwładniające, mężczyzna był silnym magiem, bardzo silnym wiec nie chciałem się wdawać w otwartą walkę. Chwyciłem cię i teleportowałem nas do lasu w pobliże mojego domu.Tu właśnie opatrzyłem twoje rany, rzadko tu bywam, więc jest tu trochę brudno, ale cóż nikt nie obiecywał luksusów.
-Mężczyzna ubrany w czerń...Isarion-pod nosem dodał Soren
-Znasz tego człowieka?
-To mistrz mojego ojca...
-To znaczy, że musi być silny. Znałem twojego ojca, uratował mi kiedyś życie. Był potężnym magiem, więc ktoś, kto go tego nauczył musiał mieć niewyobrażalny talent.
-Źle cię oceniłem...Przepraszam- Z przykrością odpowiedział Soren
-Nie lubię tego słowa, nie musisz przepraszać. Wielu ludzi myśli, że skoro jestem wojskowym to nie mam uczuć i jestem skończonym skurwysynem. Nie lubię też ubierać się elegancko, rzygam tą całą powagą i sztywnością, wychowałem się na wsi wiec nigdy nie miałem okazji zaznać bogactwa.
-Rozumiem, prz...-Soren ugryzł się za język. Chciałem tylko spytać czy ta historia z twoim ojcem...
-Czy jest prawdziwa? Tak jest, tylko nikt tak naprawdę nie wie, co wydarzyło się tamtego dnia. Mój ojciec był rolnikiem, po ciężkiej pracy lubił porządnie wypić a kiedy to robił zawsze lał mnie i matkę. Wychowałem się będąc wiecznie pełen strachu, siniaków i blizn. Pewnego dnia znalazłem w lesie ciało maga, miał przy sobie książkę..."Magiczna" pomyślałem, więc wziąłem ją do domu, wieczorami czytałem ją przed snem.Gdy pewnego dnia ojciec wrócił nawalony zaczął znów tłuc matkę, ja ukryłem się w szafie, więc mnie nie znalazł spoglądałem tylko na męki mojej rodzicielki.Nagle ojciec chwycił za nóż, nie wiedziałem, co mam zrobić. Przypomniałem sobie o rzeczach, które były wypisane w książce, Wybiegłem z szafy a ojciec skierował nóż w moją stronę.Wypowiedziałem zaklęcie i zrobiłem to, co powinienem zrobić już dawno...Zajebałem Skurwysyna, spaliłem go żywcem!
-Spokojnie...-Odpowiedział Soren. Jeśli to coś zmieni to mogę ci powiedzieć, że na twoim miejscu zrobiłbym to samo, uratowałeś siebie i matkę. Jesteś dobrym człowiekiem.
-Ten skurwiel do dziś śni mi się po nocach. Dobrze, myślę, że powinieneś odpocząć, dalej jesteś osłabiony i dobrze ci zrobi, aby pójść spać- mężczyzna wstał i udał się w stronę drzwi.
-Poczekaj! Jak masz na imię?
-Tarius...Tak na mnie mówią, od kiedy wstąpiłem do wojska, ty jesteś Soren to wiem. Zawsze chciałem mieć takiego ojca jak ty, a co z twoją matką?
-Nie wiem gdzie teraz jest, wiem, że żyje, ale gdzie...Tego nie wiem.
-Pójdę już, a ty odpoczywaj.
-Jeszcze jedno, dziękuje Tariusie- ciepłym głosem wtrącił Soren.


piątek, 18 marca 2016

(1)Bękart z Nervsten

Bękart z Nervsten

Rok 549 Miasto Aragos– nazywane słoneczną stolicą kraju.

Karczma „Pod pijanym gigantem”, jak zwykle to bywało od czasu kryzysu, była prawie pusta. Jedynymi gośćmi byli zalany do nieprzytomności krasnolud siedzący w rogu karczmy, dwóch podróżujących elfów, zaś nieznajomy człowiek przy ladzie, popijając swoje piwo rozmawiał z karczmarzem. Był on zakryty czarnym płaszczem z kapturem który okrywał go od głowy aż po kolana. Jedyne, co było widać u nieznajomego to wysokie skórzane buty. Karczmarz zaś wycierał świeżo umyte kufle, od czasu do czasu śmiejąc się przy rozmowie.
- Nie zabiłem go. Nikomu nie zawadzał. Moje zadanie polegało na  zdobyciu naszyjnika, który przetrzymywał w grocie.
- Trolle nie należą do najłagodniejszych - na twarzy karczmarza było widać lekki uśmiech.
- Tak. Wiem, lecz nie podejrzewam, by miał kiedykolwiek okazję zrobić komuś krzywdę. Nawet mnie było trudno dostać się na to pustkowie.
- Ech- odetchnął karczmarz - Wracając do wcześniejszego tematu…
- Już ci mówiłem. Muszę z czegoś żyć.
- Dobrze wiesz, że od czasu zdrady królewskiego doradcy, magia została zakazana. Jeśli cię złapią to te wszystkie pieniądze będziesz mógł sobie…
- Koniec! Nie mam dziś humoru na takie rozmowy - Przerwał gwałtownie nieznajomy. Dobrze wiesz, co sądzę o zdradzie królewskiego doradcy. Poza tym nic innego nie umiem robić. Całe dzieciństwo czytałem książki ojca. Magia to jedyne, co mi po nim zostało. A matka... Jej nie widziałem już od dwóch lat.
- Tak w ogóle, co stało się z twoim ojcem? Nigdy o tym nie wspominałeś.
- Skoro nie wspominałem to znaczy, że miałem wyraźny powód- Lekko oburzył się nieznajomy.
- I co się z nim stało po śmierć poprzedniego króla?
- Uciekł... Dobra nie chce o tym gadać. Lepiej nalej mi piwa i mów jak tam z Ariel.
- Baba jak baba, cycki ma.
- A coś więcej?
- Co więcej?
- No… Jaka jest?
- Denerwująca jak każda inna.
- Ty się jednak nigdy nie zmienisz Ersen.
Do karczmy niespodziewanie weszło dwóch ciężko uzbrojonych mężczyzn. Ich postura była znacznie większa niż reszty gości.
- Proszę wstać! – Wrzasnął jeden z mężczyzn. Wrzask był tak głośny, że zdołał obudzić nawet krasnoluda śpiącego na stole.
- I po co się tak drzesz? – Powiedział nieznajomy, zachowując całkowity spokój. Nie wstał od lady.
- Nie słyszałeś polecenia? – Wtrącił drugi z mężczyzn o wiele spokojniejszym tonem.
- Mówiłem ci, żebyś przestał używać magii. Ci dwaj to królewska straż. Nie przychodzą po byle przestępców. To psy króla. Wykonują tylko jego prywatne polecenia. On sam musiał się o tobie dowiedzieć - Wyszeptał karczmarz.
Nieznajomy dopił swój trunek i wstał od lady. Zrzucił płaszcz i oczom wszystkich ukazała się pięknie zdobiona lekka zbroja. Przez pierś przebiegał pas, na którym wisiały ostrza służące do zabijania z małej odległości i dwa eliksiry. Do pasków zdobiących uda nieznajomego przymocowane były kolorowe eliksiry i dwa sztylety. Rękawice były wykonane z arweńskiej stali. Wyglądały przepięknie, robiąc wrażenie na wszystkich obecnych w karczmie. Nieznajomy miał krótkie brązowe włosy i zielone oczy. Postura jego ciała była przeciętna. Nie był on chudy, lecz nie wyglądał też na muskularnego. Jego zbroja miała także wszyty kaptur z dziwnymi znakami. Na widok lekko zdenerwowanego nieznajomego dwóch elfów gwałtownie wybiegło z karczmy, zapominając o zapłacie.
- Ułatwię wam zadanie. Wyjdzie stąd i oszczędźmy sobie tej całej farsy – teraz głos Sorena był już pewny i bardzo poważny.
- Jesteś pewny siebie jak na kogoś tak młodego. Nie wiem, po co król kazał nam przychodzić po kogoś takiego, ale dostarczymy cię do niego żywcem.
- Tym razem nie zniszcz nic w karczmie- Wtrącił zdegustowany karczmarz.
Strażnicy wyciągnęli miecze i zakryli się ciężkimi tarczami. Soren uniósł ręce, które otoczyły się nagle fioletową aurą. Strażnicy przerazili się lekko, lecz dalej stali bez ruchu. W ułamku sekundy z rękawów Sorena wyleciały stalowe łańcuchy zakończone ostrzami. Większość z nich została sparowana przez pawęże strażników, jednak jeden przemknął pod nimi i owinął się wokół nogi strażnika. Soren szybkim, energicznym ruchem przyciągnął mężczyznę do siebie i przy pomocy zaklęcia rzucił strażnikiem o ścianę karczmy. Uderzenie było tak silne, że cały budynek zatrząsł się, a zbroja mężczyzny pękła. Został jeszcze jeden. Widać było pot spływający po jego czole ze zdenerwowania, lecz dalej starał się udawać niewzruszonego i gotowego do walki. Teraz Soren postanowił rzucić we wroga drewnianym stołem, a ten rozbił się o tarczę przeciwnika, który w tym właśnie momencie odsłonił twarz przed Sorenem. Widząc to, starał się z powrotem ją zasłonić, jednakże było już za późno. Stalowe ostrze Sorena przecięło skórę na jego policzku bez najmniejszego oporu. W krótkim czasie dwóch strażników leżało obezwładnionych, a podłogę zalała krew. Z karczmy było słychać tylko krzyki rannego strażnika.
Soren uspokoił się i odetchnął, a ostrza schowały się do rękawów jego płaszcza tak jakby były mu w pełni posłuszne. Następnie podszedł bliżej swojej ofiary i mocnym kopnięciem całkowicie powalił na ziemie. Po chwili położył skórzany mieszek na ladzie i dodał:
-To za stół i zakrwawioną podłogę.
- Co planujesz zrobić?– Odparł karczmarz, odsuwając mieszek w stronę Sorena dając mu do zrozumienia że go nie przyjmie.
- Przejdę się do skurwiela.
Soren wyszedł z karczmy, głośno trzaskając za sobą drzwiami. Szedł drogą, która prowadziła do pałacu. Przy ulicy siedziały dzieci proszące ludzi o pieniądze, by móc zjeść cokolwiek. Od czasu ponownego wybuchu wojny w kraju panował kryzys, który szczególnie dawał się we znaki niskiej warstwie społecznej. Jeden z chłopców, widząc Sorena uśmiechnął się szeroko i zaczął się z nim witać. Miał on nie więcej niż siedem lat.
 -Cześć! Cześć, Soren!
- Cześć, młody – uśmiechnął się Soren do młodego Ervina - Dawno się już nie widzieliśmy. Jak tam? Pewnie jesteś głodny.
Był to syn jednej z miejskich czarodziejek, które zostały zbiorowo zamordowane za uprawianie magii tuż po objęciu przez Elrica tronu. Ojciec Sorena był jej przyjacielem. W ostatnim liście do niego prosił, by pomógł jej i Ervinowi w życiu codziennym. Soren obwiniał się po śmierci matki Ervina, więc nie przechodziło mu nawet przez myśl, że z chłopcem może stać się to samo. Był ubrany w poszarzałe ubrania, które po latach ciągłego użytku prawie ich nie przypominały. Można było je nazwać już tylko szmatami, lecz Soren nie miał pieniędzy, by zapewnić chłopakowi lepsze warunki, więc ten musiał on żebrać na ulicy.
Soren wyciągnął mieszek, który był przywiązany do jego pasa i wyjął kilka złotych monet.
- Masz tu trochę pieniędzy. Powinno wystarczyć na pół bochenka chleba.
Chłopiec bardzo się ucieszył i rzucił Sorenowi na szyję.
- Dziękuję! Ale…. Ale co ty będziesz jadł? Nie będziesz głodny?
- Będę, ale już się zacząłem przyzwyczajać. O mnie się nie martw. Zostały mi pieniądze z ostatniego zlecenia. I jeszcze jedno - pamiętaj, że zawsze ci pomogę. Nie ważne, co by się działo. Rozumiesz?
- Wiem. Jesteś dla mnie jak mój starszy braciszek – Odparł chłopiec.
- Dobrze. Muszę już iść.
- To biegnę kupić coś do jedzenia. Do widzenia, Soren!
- Do widzenia – Powiedział, zachowując uśmiech na twarzy.
Soren szedł ulicą, której koniec znajdował się przy schodach wielkiego pałacu. Nie tracąc czasu, wszedł po nich i natrafił na straż przy wejściu. Byli oni opancerzeni i wielcy. Tak jakby z pośród tych wszystkich tępych mięśniaków wybrano największych, rozkazano im stać przy wejściu i straszyć śmiałków, którzy ośmielą się podejść do bram zamku.
- Nie możemy cię wpuścić.
- Przychodzę, by porozmawiać z królem.
- Jakbyśmy wpuszczali każdego, kto chce z nim porozmawiać, hołota krzątałaby się po zamku. Nie i koniec.
- Ech. Dobra. Zawołaj królewskiego doradcę.
- Niech ci będzie.
Po chwili ku oczom Sorena ukazał się stary i łysy mężczyzna, który w niczym nie przypominał królewskiego doradcy.
- Chodź. Król cię wyczekuje – rzekł starzec.
Soren przechodził przez bogato zdobioną salę tronową wypełnioną głowami zwierząt zabitych w trakcie polowań, które kochał młody król. W powietrzu wisiał zapach świeżo upieczonego chleba i sterty jedzenia leżącego na stołach znajdujących się przy ścianach. Służba króla, jego prywatne wojsko, daleka rodzina, a nawet przyjaciele Elrica - wszyscy siedzieli przy stołach, gdy nagle słysząc kroki Sorena odwrócili się ku niemu i mierzyli go wzrokiem.
"Jak myślisz? Każe go zabić? Na pewno!" - Słychać było rozmowy siedzących. Soren słyszał je doskonale, ale nie czuł strachu. Zachował spokój i opanowanie. Po chwili wszedł do małego pokoju, w którym było wielkie okno z widokiem na morze i tutejszy port. Nie była to sala tronowa tylko prywatny pokój króla. Z okna, które rozchodziło się po ścianie na przeciwko drzwi było widać doskonale miejski port i morze, które rozchodziło się majestatycznie po reszcie krajobrazu. W porcie, jak to zwykle bywało, każdy ciężko pracował. Rybacy rozplątywali sieci, kupcy kłócili się, kto ma lepsze ceny, kobiety wrzeszczały na swych mężów - zwykły miejski port.
Elric, który uchodził za tyrana rządzącego twardą ręką i sprzeciwiającego się nawet własnemu doradcy, okazał się młodym, wątłym chłopcem, który wyglądał jak by miał zaledwie dziewiętnaście lat. Blond włosy przysłaniały mu prawe oko. Nie wyglądał tak, jak wyobrażali go sobie ludzie. Soren nigdy wcześniej nie widział króla na własne oczy, więc był bardzo zdziwiony obrazem, który ujrzał.
-To on… mój… panie… - Powiedział wystraszony doradca.
- Dobrze. Zostań z nami.
- Tak jest…
- Dobrze, więc. To ty jesteś Bękartem z Nervsten? Hm?
- Wolałbym, by mówił mi pan po imieniu.
- Wasza wysokość – dodał oburzony król.
- Co? – Zdziwił się Soren.
- Wolałbym po imieniu… Wasza wysokość - Poprawił go Elric.
- Tak… to właśnie chciałem powiedzieć – Dodał zakłopotany Soren.
- Dobrze, Soren - Elricowi widocznie ciężko przeszło to przez usta - Mam mało czasu, więc przejdę do rzeczy. Jak wiesz, magia została kategorycznie zakazana w kraju i tyczy się to dosłownie każdego? Nawet mojego doradcy – dodał.
- Nie rozumiem w takim razie, po co mnie wezwałeś.
- Skoro tak stawiasz sprawę to gdzie w takim razie podziało się dwóch strażników, których po ciebie wysłałem? Byli uzbrojeni w ciężkie zbroje i miecze. Nikt o twojej posturze, w dodatku bez miecza nie dałby rady ich nawet drasnąć.
Soren był zakłopotany. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć Elricowi, więc wolał przemilczeć oskarżenia skierowane ku niemu.
- Mówiłem, by wysłać po niego przynajmniej czterech strażników… - Dodał bardzo cicho doradca Elrica.
- Co?! Czy ja dobrze słyszę?! Kwestionujesz moje decyzje?! Ty durny starcze, śmiesz mówić mi, co mam robić i wytykać mi moje błędy?! Straże!!!
- Nie! Proszę! Już nic nie powiem, Wasza Wysokość!
- Oj, nie powiesz. Już ja tego dopilnuję!
Do Sali z hukiem weszło trzech strażników uzbrojonych w długie włócznie.
- Zabrać go! I wtrącić do lochu, a tam odciąć mu język, żeby nigdy już nie wydał z siebie ani słowa.
Dwóch wielkich strażników złapało doradcę pod ręce i wytargało z pokoju, ignorując krzyki mężczyzny o pomoc.
- Szlag by to! To już czwarty doradca w ciągu tego roku.
- Może powinieneś ich lepiej traktować? – Wtrącił lekko przerażony całą sytuacją Soren. Sam bał się o swoje życie w obliczu oskarżeń, jakie zarzucał mu sam król.
- Nikt nie może mi się przeciwstawiać. Jestem królem! – Wrzasnął Elric, uderzając ręką w stół stojący przy oknie pokoju wychodzącym na morze.
Soren w głowie miał scenariusz podobny do tego z przed chwili. Tylko tym razem ze swoim udziałem, więc powstrzymał się od dalszych komentarzy. Elric uspokoił się i kontynuował rozmowę.
- Dobrze. Skoro wiemy już, na czym stoimy to przejdźmy do właściwej części naszego spotkania. Mogę oczyścić cię z zarzutów i darować wszystkie twoje winy związane z korzystaniem z magii w MOIM kraju – podkreślił król.
- Nie wierzę, że tak po prostu.
- Masz rację. Wiem, czym się zajmujesz i wiem, że możesz mi pomóc.
Gdy Soren usłyszał te słowa, zdziwił się tym, że król, który zakazał magii w kraju, prosi go, by mu pomógł właśnie przy jej pomocy.
- Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc – Soren odwrócił się udał w kierunku drzwi.
- Poczekaj. Wiem, co cię przekona.
Soren zamarł w miejscu i czekał na propozycję króla.
- Już dawno denerwowały mnie te… bachory, które żebrzą pod moim zamkiem. Nie mogę pozwolić sobie na to, by w moim kraju byli biedacy. To przecież oznaka słabości. Czyż nie? Widziałem, że z jednym z nich wyjątkowo się zaprzyjaźniłeś. Zrób, o co cię proszę, a nie stanie mu się krzywda.
Słysząc to, Sorena ogarnął gniew, jakiego nie czuł już od bardzo dawna. Jest on osobą bardzo spokojną i opanowaną, jak przystało na dobrego maga.
- Jeśli zrobisz mu krzywdę… - powiedział niewyraźnie Soren, nie przestając zaciskać zębów i nie kończąc zdania.
- To, co? Zabijesz mnie? W MOIM własnym zamku?  W najlepiej strzeżonym budynku w tym kraju?
Soren czuł jeszcze większy gniew wiedząc, że jest bezradny. Miał ochotę użyć magii i zabić, Elrica, lecz wiedział, że nie będzie to rozważne.
- Wracając do naszego tematu - kontynuował Elric - Bardzo mi przykro z powodu jego matki…
- Daruj sobie… - Przerwał gwałtownie Soren - Wiem, co się z nią stało i jesteś ostatnią osobą, której może być przykro z powodu jej śmierci.
- Jak wiesz, musiałem to zrobić, bo nie zastosowała się do mojego nowego prawa.
- Gówno mnie obchodzi twoje prawo. I mam też gdzieś to, co czujesz. Jeśli młodemu spadnie choćby włos z głowy to wyrżnę pół tego zamku i cię zabiję, choć miałbym za to przypłacić życiem - Odrzekł Soren, wylewając swój gniew. Wiedział, że może sobie na to pozwolić gdyż Elric potrzebuje go, a skoro jest w stanie w ramach tej przysługi zaprzeczyć swojemu ustalonemu wcześniej prawu to musi być to ważne. Bardzo ważne.
-Odważny jesteś. I właśnie, dlatego cię potrzebuje. Sprawa wygląda następująco. Nieopodal miasta znajdują się ruiny, zalane ruiny, w których zalęgł się wodnik. Potrzebuje jednego z jego zębów. Jesteś magiem, chyba wiesz, po co ?
Soren widział, czym jest wodnik, było to stworzenie z rodziny demonów, w odróżnieniu od zwykłych potworów, demony były rozumne. Umiały one posługiwać się mową, a niektóre były nawet mądrzejsze od ludzi. Wodnika najczęściej można widzieć w postaci morskich stworzeń. Często zaś przyjmował postać starca.  Kiedyś, gdy magia była jeszcze powszechnie używana z jego zębów robiono silne eliksiry lecznicze.
-Heh– nagle na twarzy Sorena zagościł uśmiech. Od kiedy to królowie potrzebują eliksirów by leczyć rany? Myślałem, że pieniądze to najlepsze lekarstwo –Pozwolił sobie zażartować Soren.
-Potrzebuje ich by wyleczyć moją kuzynkę, to miła dziewczyna. Może w ramach wdzięczności jej ojciec a mój wuj, przekaże mi mały datek finansowy.
-Czyli jednak chodzi o pieniądze.
-Humor ci dopisuje z tego, co widzę- Elric pierwszy raz się uśmiechnął
-Wątpię by chciał z tobą handlować życiem swojej córki.
-Dlatego potrzebuje tych eliksirów.
-Śmiem twierdzić, że zdobycie jego zębów nie będzie łatwe, nawet potężni magowie miewali problemy w walce z dorosłym wodnikiem.
-Przynieść mi tylko jeden.
-Nie jestem łowcą potworów, niech zrobi to jeden z twoich ludzi.
-Ruiny są otoczone magiczną barierą, żaden z moich ludzi nie wejdzie tam póki ktoś jej nie zdejmie, więc ty im pomożesz. Potrafisz to zrobić prawda?
- Tak, potrafię.
-Dobrze, widzę, więc że się rozumiemy, Jutro z rana wyruszasz z oddziałem moim ludzi.
Soren chciał sprzeciwić się królowi, lecz przypomniał sobie o Ervinie.
12 godzin później
Soren szedł z oddziałem ciężko opancerzonej straży królewskiej i ich oficerem. Przemierzali oni las pełen pięknych krajobrazów i dzikich zwierząt. Większość z nich na sam dźwięk trzaskających pod stopami żołnierzy gałęzi uciekały w popłochu, lecz w oczy rzucał się wilk, który podchodził za blisko. Nie bał się oddziału opancerzonych żołnierzy, wręcz sprawiał wrażenie jak by obserwował każdy ich ruch. Po chwili widoczne stały się już ruiny, które były otoczone niebieską aurą na powierzchni, której dało dostrzec się małe ładunki elektryczne. Wilk nagle cofnął się i uciekł w głąb lasu. Gdy podeszli bliżej Soren pierwszy raz od wyjścia z miasta przemówił do żołnierzy.
-Odejdźcie! Każdy kto podejdzie bliżej może zostać porażony, a z tego, co widzę to całkiem silne zaklęcie obronne.
-Głupi mag myśli, że jest wszystko wiedzący-odparł jeden z żołnierzy prostacko się śmiejąc. Soren zignorował to jakże idiotyczne zachowanie i dalej przyglądał się zaklęciu.
-Musiał to rzucić bardzo  potężny mag, aura jest naładowana magią, którą z tego, co wiem dysponują tylko …
Soren powstrzymał się od dokończenia zdania wiedząc, że żołnierze nie ucieszą się z wieści, które by usłyszeli. Chodziło mu o  Zakon Czarnej Róży, który założył sam Isarion, mistrz ojca Sorena, Vernesa. Zakon przez wiele lat chronił mieszkańców przed niebezpieczeństwami i magami, którzy chcieli użyć magii by osiągnąć władze. Wszyscy myśleli, że został rozbity i rozpadł dawno temu. Lecz magia, którą była przesiąknięta bariera wskazywała na to, że stworzył ją jeden z członków zakonu.
-Nie dam rady jej zdjąć, nie potrafię.
-Najwyraźniej król cię przecenił chłopcze – odparł oficer straży.
-Ta bariera nie może być taka mocna, patrz jak to się robi- krzyknął jeden ze strażników podchodząc do niebieskiej aury, unosząc swój wielki młot nad głowę i uderzając w nią.
W momencie uderzenia słychać było tylko wielki grzmot i dźwięk upadającego parę metrów dalej ciała strażnika. Dźwięk grzmotu powalił wszystkich na ziemie i ogłuszył na chwilę. Gdy wszyscy doszli do siebie poczuli smród spalonego ciała leżącego nieopodal nich. Ciało żołnierza było kompletnie spalone a bariera nietknięta.
Soren podszedł do bariery i przysiadł przy niej, przypomniał sobie to, co kiedyś wyczytał w jednej z ksiąg ojca. Dotknął bariery sprawdzając czy jest w stanie zdjąć za pomocą zaklęcia, lecz udało mu się ustalić, że można zrobić to tylko po części.
- Nie ściągnę bariery, ale mogę na moment wywołać w niej lukę, przez którą przejdziemy.
-A już myślałem, że sobie odpocznę – powiedział najgrubszy z żołnierzy.
-Nie ma czasu na odpoczynek wchodzimy za magiem!– Odparł oficer
Soren wystawił ręce przed siebie kierując je w kierunku żołnierzy łączący dłonie by tylko palec wskazujący i kciuk się dotykały. Nagle w barierze zrobiła się mała dziurka a z czasem, gdy Soren oddalał od siebie dłonie robiła się większa aż żołnierze wraz z nim przeszli przez nią.
-Dobra chodźmy – powiedział zmęczony używaniem magii Soren.
Weszli do ruin gdzie było kompletne ciemno, gdyby nie to, że oficer miał ze sobą pochodnie nie było by tam nic widać. Korytarze dawnej świątyni były kręte i zawiłe. Było czuć w nich tylko smród zgniłych ciał i rybiego odoru. Nagle kampania doszła do największego z pomieszczeń. Ujrzeli oni starca, który siedział i co dziwne…łowił ryby w zalanym pomieszczeniu. Soren wiedział, czego ma się po nim spodziewać, lecz niedoświadczony oddział ruszył na niego krawędzią pomieszczenia, która nie była zalana, mimo ostrzegawczego krzyku Sorena wszyscy rzucili się do walki. W momencie, gdy żołnierze byli już przy starcu, uśmiechnął się on lekko, odłożył na bok drewnianą wędkę i momentalnie zmienił w coś, co wyglądem przypominało węża i zanurkował pod tafle wody. Żołnierze stali osłupiali do momentu, gdy z wody nie wyskoczyło stworzenie dorównujące rozmiarem nawet trollowi górskiemu. Przypominało węża, lecz miało łapy i ostre pazury a ogon zakończony ostrym kolcem jadowy, którym po chwili przedziurawiło jednego z żołnierzy niemalże na wylot i z powrotem zanurkowało pod wodę. W tym momencie oficer postanowił ocalić resztę żołnierzy i krzyknął:
-Wszyscy odwrót- wskazał palcem w kierunku wejścia, przy którym został Soren,
lecz było już za późno, potwór zrzucił cały oddział do wody, która zalewała środkową części pomieszczenia. Wszyscy stali już po ramiona w wodzie, sytuacja ta była niczym wyrok śmierci. Potwór wciągał każdego po kolei pod powierzchnie wody. Ostatnim w kolejności został oficer, który już przy samym Sorenie wyłaniał się z wody, wszystko wyglądało na to, że mu się to uda, gdy nagle przed oczami Sorena wyskoczył potwór, który jednym kłapnięciem szczęk zjadł oficera na oczach chłopaka. Po chwili zaczęli wymieniać się z Sorenem spojrzeniami, żaden z nich nie chciał zaatakować pierwszy. Po chwili potwór znów zamienił się w starca. I odezwał się do Sorena:
-Nie wydajesz się groźny-powiedział
-Masz racje nie mam zamiaru cię atakować– odparł chłopak.
-To, po co przyszedłeś tu z żołnierzami?– Zdziwił się starzec.
- Król mi kazał, chce bym zdobył twój ząb.
- I oczekujesz, że oddam ci go tak po prostu?- Król zagroził, że zabije kogoś, kto jest mi bliski a twoje zęby z tego, co wiem szybko odrastają.
-Masz racje. Szanuje to, że zachowałeś szczerość wobec mnie wiedząc, że mogę zabić się w ciągu chwili.
Starzec odwrócił się i odszedł na kilka kroków. Nagle zatrzymał się i coś podniósł, był to śnieżno biały ząb- Oto twoja nagroda. Jeden ze strażników wybił mi go, gdy uciekał.
-Soren z widocznym obrzydzeniem schował do kieszeni ząb i kiwnął głową na pożegnanie  i podniósł dalej palącą się pochodnie już martwego oficera
-Bywaj chłopcze-odrzekł wodnik
Soren wyszedł z ruin tą samą drogą, którą się tu dostał tym razem bez konieczności używania magii. Zmierzał do miasta, w drodze do miasta zwrócił uwagę na wilka, który mu towarzyszył idąc parę metrów obok Sorena. Spoglądał na niego swoimi wielkimi żółtymi ślepiami jak by czekał na dogodny moment by rzucić się na chłopaka. Soren doszedł do bram miasta a wilk znów zawrócił w stronę lasu. Wchodząc do miasta usłyszał szepczących kupców, mówili o wydarzeniach z dzisiejszego poranka. Gdy ludzie widzieli Sorena szybko wbiegali do domów i zamykali się szczelnie, wszyscy byli przerażeni jak gdyby miał ich zaraz zabić. Soren przyspieszył kroku by dowiedzieć się od samego króla, co się stało. Gdy doszedł do ulicy prowadzącej do pałacu ujrzał najgorszy widok, jaki mógł sobie wtedy wyobrazić. Młody Ervin wisiał bez życia przed pałacem na świeżo zbitej z desek szubienicy. Obok stało wtedy aż 8 żołnierzy, którzy szybko rzucili się na Sorena i przygwoździli go do ziemi, z jego kieszeni wyleciał ząb, który dostał od wodnika. Soren czuł wtedy gniew, jakiego nigdy w życiu nie doświadczył, miał ochotę zabić wszystkich, których wtedy miał przed oczami. Jego krzyki były pełne bezradności, rozpaczy oraz gniewu. Usłyszał on nagle dźwięk schodzącego po schodach mężczyzny. Wiedział on, kto to jest, co napełniło go jeszcze większym gniewem. Ervin podszedł do Sorena i podniósł z ziemi ząb.
-Tylko to? Gdzie reszta kompani?– Odparł ze zdziwieniem. Moi żołnierze pewnie nie żyją jak zgaduje.
-On miał tylko 6 lat! Czemu on?!
-Myślałeś, że daruje ci używanie magii w MOIM kraju? Na moich oczach?
-Mogłeś mnie zabić, ale wolałeś zabić niewinnego chłopca?!
-Ty też zginiesz nie martw się. A teraz zabierzcie go do lochu!
Dwa dni później- Lochy zamku w Aragos
Czas spędzony w celi mijał Sorenowi wolno, minęły dwa dni a wydawało się jakby siedział to miesiąc. Lochy były zimne i pokryte mchem na ścianach, nie było to miejsce przyjemne. W powietrzu unosił się ciężki odór gnijących ciał i zdechłych szczurów. Soren był załamany śmiercią młodego Ervina, obiecywał, że mu pomoże nie ważne, co by się działo a teraz siedział tu, gdy zwłoki chłopca wiszą zbezczeszczone przed królewskim zamkiem. Siedział przy ścianie, łzy spływały mu po policzkach a ręce były ułożone bezwładnie na nogach. Nie mógł się ruszyć, nie miał na to siły. Czuł się wtedy jakby uleciało z niego całe życie. Jedyne, co mógł robić to płakać, był to widok niecodzienny. Pewny siebie, charyzmatyczny chłopak siedział teraz bezsilny i zalany łzami. Słyszał on śmiechy i rozbawienie strażników jutrzejszą egzekucją, lecz nie ruszało go to nawet przez moment jak gdyby przestał przejmować się swym żywotem. W pewnym momencie ujrzał małą czarną jaskółkę krzątającą się przed jego celą. Patrzyła na niego jakby chciała mu pomóc, lecz nie mogła, przekręciła lekko głowę nie przestając go obserwować i odleciała w stronę strażnicy znajdującej się za zakrętem kilka metrów od celi Sorena. Po chwili było słychać trzask łamanych kości i przeraźliwy okrzyk bólu. Soren słysząc te dziwne dźwięki podbiegł do krat celi i wypatrywał jaskółki. Nie było jej widać, Soren czekał na nią by przekonać się, co właśnie usłyszał. Nagle usłyszał dźwięk obijających się o siebie metalowych przedmiotów. Ptak w dziobie miał pęk stalowych kluczy. Przyniosła je pod celę Sorena jakby chciała mu je podarować. Chłopak, czym prędzej złapał za klucze i szukał odpowiedniego by otworzyć celę. Po chwili udało się, Soren był już wolny. Chciał spojrzeć jeszcze raz na jaskółkę i podziękować, lecz tej już nie było. Musiała odlecieć, kiedy szukałem klucza- pomyślał. Wychodząc z celi zobaczył za rogiem dwóch martwych strażników i powiedział sam do siebie:
-Ewidentnie zaklęcie, bardzo potężne.
Tuż obok nich leżała karteczka z napisem: "Spłaciłam swój dług, teraz jesteśmy kwita"  Soren już widział, kim była jaskółka i wilk, który mu towarzyszył w drodze do ruin.
Pół godziny później
Soren po wyjściu kanałem prowadzącym z lochów ujrzał miasto, ciemne miasto, oświetlone jedynie lekkimi płomykami pochodni rozstawionych na ulicach. Bez wątpienia był środek nocy, w tych rejonach była piękna. Nawet zmartwionego Sorena zdołała zachwycić. Gdy spojrzał w górę ujrzał setki gwiazd oświetlających bezchmurne i czyste niczym suknia z lnu niebo. Rozchodziły się równomiernie jak gdyby ktoś je starannie ułożył. Księżyc świecący najjaśniej wskazywał na letnią porę roku i krótkie niczym ludzkie żywota dni. Soren z zachwytu niemalże zapomniał o tym gdzie jest i co ma zrobić. Nagle wyrwał się z transu i udał się ku karczmie a raczej domostwu, z którym była połączona. Przemierzał główną ulice Aragos rozglądając się czy nikt go nie śledzi. Doszedł wreszcie do domostwa i pociągnął z klamkę we frontalnych drzwiach, lecz te były zamknięte. Postanowił, więc wejść oknem, które było uchylone na piętrze. Wszedł ona na dach budynku, roztrzęsiony tym, co stało się z jego młodym przyjacielem nie patrzył pod nogi i nie trafił nogą na stare już dachówki i zawisnął między budynkami robiąc więcej hałasu niż rozpędzony bawół. W ostatnim momencie złapał się dachu karczmy, podciągnął się szybko i wskoczył przez otwarte okno by nikt go nie zauważył. W domu panował ogromny bałagan i chaos, wszędzie było widać porozrzucane ubrania oraz panował w nim duszący wręcz zapach alkoholu. Soren robiąc ciche, ale długie kroki próbował przedostać się do sypialni. Nagle wychodząc do pomieszczenia łączącego salon z sypialnią poczuł uderzenie z niewiarygodnym impetem w lewą cześć szczęki. Uderzenie powaliło go na ziemi i zdołało oszołomić go do tego stopnia, że straciło on przytomność. Po 5 minutach obudził go drugi cios, tym razem lżejszy i w prawą cześć szczęki. Ujrzał on nagle twarz swojego przyjaciela Ersena wołającego do niego:
-Obudź się! Boże zabiłem go! Ludzie ratujcie!
-Zamknij się... - Ledwo wydusił obolały Soren.
-O matko ty żyjesz! Słyszę ktoś mi się do chałupy włamuje to lecę żeby go przepędzić, nagle wylatuje mi przed twarzą to uderzam kutasa w ryj i patrzę a to ty leżysz na ziemi i nie odpowiadasz.
-Jak mam odpowiadać jak jakiś skurwiel uderza mnie znienacka w ryj?!
-Dobra, ryj nie kufel nie rozbije się. Wstawaj i opowiadaj, co w środku nocy u licha robisz w moim domu?
-Tak przychodzę się przywitać...
-Wczoraj cię chcą wieszać a dzisiaj na herbatkę wpadasz?
-Pomóż mi wstać to ci wszystko opowiem.
Ersen wyciągnął rękę po obolałego Sorena i zaprowadził go do stołu, na którym leżały resztki kolacji z dnia poprzedniego.
-To opowiadaj, co się dzieje, że tu jesteś a nie w celi czekając na egzekucje?
-Moja stara znajoma postanowiła się odwdzięczyć w najlepszym z możliwych momentów.
-Dobra to, czego chcesz ode mnie?
-Potrzebuje trochę zapasów. Głównie prowiant i wodę
-Oczywiście, wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć, ale co dalej? Gdzie chcesz się udać?
-Jak na razie chce się trzymać z dala od tego miasta. Pojadę, więc na północ, spróbuje skontaktować się z innymi magami.
-A ja? Co mam mówić kiedy zaczną cię szukać?
-Że się nie widzieliśmy, zapomnij o tym spotkaniu.
-Kiedyś cię zabije...- Odparł Ersen
-Nie dzisiaj mój przyjacielu- z uśmiechem dodał Soren.
 3 Godziny później
-Wziąłeś wszystko?
-Chyba tak.
-Dobra, nie będę cię zatrzymywał. Tylko nie daj się zjeść.
-Znasz mnie, nie szedłbym na śmierć.
-Czekaj chwile. W stajni nie opodal miasta jest mój koń. Poczciwa czarna kobyła, nazwałem ją Donna na cześć mojej pierwszej miłość. Ta to miała...
-Ekhem!
-A no tak zapomniałem. Dawno nie wiozła nikogo na garbie, ale jest szybka niczym letnia burza- zaśmiał się Ersen. Koń w rzeczy samej!- Szybko dodał.
-Soren lekko się zaśmiał i dodał- Dzięki przyjacielu, Nie daj się temu kutasowi, który siedzi na tronie. Wkrótce zapłaci za swoje grzechy.
-Bywaj -Odparł z powagą Ersen.
-Bywaj przyjacielu.
Soren wyszedł przez drewniane drzwi i szybkim, lecz cichym krokiem udał się w stronę bramy miasta. Strażnicy przy bramie jak to bywało  ich zwyczaju spali na warcie, więc wyjście z miasta nie było dużym problemem. Przy bramie spał niski i gruby strażnik.Soren przekradł się miedzy budynkami zachowując przy tym spokój.Postanowił przecisnąć się między wielkimi metalowymi kratami, która były opuszczone na dół jak to zwykle bywało w nocy. Soren po chwili przeciskania się był już prawie po drugiej stronę. Nagle usiłując wciągnąć lewą nogę na drugą stronę bramy zahaczył on o strażnika, który gwałtownie wyrwał się i aż podskoczył. Soren zachował spokój i wyszeptał po cichu zaklęcie robiąc poziomy ruch ręką przed twarzą strażnika. Strażnik zapadł w sen, było to zaklęcie usypiające. Jedno z podstawowych zaklęć, Soren przypomniał sobie, gdy będąc małym chłopcem wyczytał je w jednej z ksiąg ojca, która nosiła nazwę "Podstawy magii obronnej". Ojciec, Sorena, jako królewski doradca nie mógł często być w domu.Zawsze popierał zainteresowanie syna magią w przeciwieństwie do jego matki, która za każdym razem, gdy widziała go z książką w ręku pouczała go o niebezpieczeństwie, jakie niesie magia. Uważała, że jest za młody na używanie magii.Gdy tylko ojcu Sorena udało się być w domu zabierał on syna do lasu, przy którym znajdował się ich rodzinny dom i ćwiczył z synem rzucanie czarów tak, aby mama małego Sorena tego nie widziała. Soren szybkim krokiem szedł przed siebie, udając się na północ do stajni, w której czekał na niego koń Ersena. Przechodził on obok lasu, który był tuż przy mieście. O tej porze nawet zwykły zbitek drzew był wstanie przerazić Sorena, w dodatku z oddali było słychać wrzaski jakiejś kobiety. Nagle w oddali zauważył grupkę ciężko opancerzonych żołnierzy, najprawdopodobniej był to pluton egzekucyjny. Wśród nich była kobieta z dzieckiem na rękach, było to jeszcze niemowlę. Kobieta głośno płakała i krzyczała, że nie odda im swojego syna. Soren widząc to postanowił ukryć się za  drzewem, czekać na dalszy ciąg wydarzeń i przysłuchiwać się całej sytuacji.
-Trzymajcie ją a ja poderżnę małemu gardło-Krzyczał jeden z żołnierzy.
-Proszę nie róbcie mu krzywdy!
-Oduczymy cie spiskować przeciwko królestwu!- Wtrącił jeden z żołnierzy trzymających kobietę.
-Nic nie zrobiłam! Jestem niewinna!
- Dawać go tu!
Jeden z żołnierzy wyrwał dziecko z rąk kobiety i pchnął ją w stronę drzewa z tak dużym impetem, że uderzyła w nie głową. Kobieta wydawała z siebie okrzyki rozpaczy i usiłowała się wyrwać z rąk swoich oprawców. Największy z nich kazał kobiecie zamilknąć, kobieta nie chciał tego zrobić upominając się ciągle o oddanie jej dziecka. Jeden z żołnierzy rozbiegł się i zdzielił kobietę w twarz. Kobieta uspokoiła się a po jej wargach zaczęła spływać krew. Siłą postawiono na nogi i kazano patrzeć, co robią z jej dzieckiem.
-Patrz dziwko jak twój bękart umiera! -Wydarł się największy wyciągając ostry sztylet z pochwy i przyłożył to szyi dziecka. Gdy chciał zacząć już pociągać ostrzem po szyi niemowlęcia poczuł  mocne uderzenie i ostrze z tyłu głowy. Upuścił on niemowlę i bezwładnie upadł na ziemie. W głowie widniało ostrze do rzucania a kilka metrów dalej stał Soren. Na jego twarzy nie było widać emocji, wyprostowany wpatrywał się w żołnierzy.
-Spierdalać stąd...Już!
-Błagam, zostaw nas w spokoju!- Wykrzyczał jeden z uciekających w kierunku miasta żołnierzy.
-Nienawidzę królewskich kundli (...)- Dodał stąpając po ciele martwego mężczyzny zdenerwowany Soren. Zrobił on kilka kroków w przeciwną stronę do płaczącej kobiety trzymającej na rękach swe dziecko.
-K...Kim ty jesteś?!- Wykrzyczała.
-Bękartem z Nervsten-odpowiedział ze zdenerwowaniem.